Argentyna doświadczyła w poniedziałek gwałtownego załamania nastrojów na rynkach. Indeksy giełdowe jarzyły sie na czerwono, to samo dotyczyło też argentyńskiego peso, którego kurs zanurkował do historycznie niskiej wartości. To wszystko efekt ledwie lokalnych wyborów, w których lewicowo-populistyczna, „socjalna” opozycja wobec prezydenta Javiera Milei oraz jego programu głębokich reform gospodarczych uzyskała spore zwycięstwo.
Zwycięstwo to nie było w istocie niespodziewane. Wybory odbywały się bowem w stołecznej prowincji Buenos Aires. Mając na względzie jej specyfikę polityczną, prezydent i sojusznicy nawet nie liczyli na zwycięstwo – deklarując, że za sukces uznają sytuację, w której otrzymają i 5% głosów mniej niż opozycja. Z kolei za scenariusz pesymistyczny uznawali porażkę rzędu 10%. Także i te drugie estymacje były jednak, jak się dzisiaj okazało, niedoszacowane.
Lewicująca opozycja związana z ruchem peronistowskim, obecnie występująca pod szyldem Fuerza Patria (Siła Ojczyźniana), uzyskała 46.9% głosów. Stronnicy Milei – tj. libertariańska partia, La Libertad Avanza (Napród Wolność) wraz z aliantami – zebrali 33,8% głosów. Reszta wyborców poparła mniejsze koalicje i ugrupownia, z których najwięcej (7%) otrzymało Somos Buenos Aires (Jesteśmy Buenos Aires). Libertariański prezydent wraz z otoczeniem nie byli przy tym jedynymi rozczarowanymi.
Argentyna znów wraca do przeszłości?
Choć były to jedynie wybory prowincjonalne, i to w politycznie szczególnie niechętnej prezydentowi prowincji, to na wynik wręcz alergicznie zareagowały rynki. Reformy prezydenta w przeciągu ostatniego półtora roku, choć bolesne dla wielu wyborców i radykalnie godzące w instytucjonalne status quo, sprawiły jednak, że Argentyna podnosi się gospodarczo z wieloletniej zapaści. Teraz obserwatorzy obawiają się, czy będzie on w stanie do końca przeforsować swój program reform.
Jeszcze mocniejsze obawy wywołuje fakt, że zwycięstwo znów odnieśli peroniści. Tymczasem to właśnie lewicowo-populistyczny ruch peronistyczny, pod którego niepodzielną władzą Argentyna znajdowała się przez całe dekady, powszechnie obarcza się winą za regres gospodarczy tego kraju. To także peroniści doprowadzili do trzykrotnego bankructwa Argentyny (i to tylko w XXI w.), masowo drukowali walutę bez pokrycia oraz spętali gospodarkę kontrolą państwa w każdej dziedzinie.
Jeszcze nie tym razem
Mimo to niektóre relacje medialne – zwłaszcza te sympatyzujące z peronistowską lewicą, które komentowały wyniki wyborów nieomal jako wstęp do upadku Milei – mogą być mocno mylące. Warto bowiem pamiętać, że mowa o prowincji Buenos Aires – tradycyjnej twierdzy wyborczej sympatyków ruchu peronistowskiego, w której wyniki wyborcze niekoniecznie są miarodajne w skali nastrojów wyborczych, jakie żywi Argentyna jako całość.
Dodatkowo to właśnie Buenos Aires najmocniej dotknęły wprowadzane przez prezydenta cięcia rozdętej administracji państwowej (urzędnicy i biurokraci mieszkają przecież przede wszystkim w stolicy). To także tam historycznie silne były związki zawodowe, także nienawidzące libertariańskiego programu Mieli oraz silnie ugodzone ograniczaniem ich dotychczas niemałych przywilejów – co wyraźnie wpłynąć mogło na elekcję w tej prowincji.