SpaceX ma prowadzić rozmowy z rządem Australii w kwestii włączenia tego kraju w łańcuch obsługi lotów kosmicznych swych rakiet Starship. Rozmowy są przy tym trójstronne, bowiem z uwagi na kwestię wrażliwości technologii kosmicznych uczestniczą w nich również władze USA.
Pomysł SpaceX ma na celu uproszczenie lotów Starship-ów w kosmos. Na razie odbywały się jedynie testowe loty tych rakiet, firma chce jednak obniżyć ich koszto- i czasochłonność. Zgodnie z obecnie przyjętą procedurą, rakiety Starship startują z firmowego kosmodromu w Teksasie. Lądowały zaś dotąd (w zależności od elementu) w Oceanie Indyjskim lub Zatoce Meksykańskiej.
I to miałoby się zmienić. SpaceX chciałaby, żeby rakiety lądowały w morzu u wybrzeży Australii. Tam też byłyby wyławiane. Rzecz w tym, że Starshipy to rakiety wielokrotnego użytku. Stąd też od razu w Australii miałyby być poddawane obsłudze i przywracane do użytku. W tym celu SpaceX chciałaby zbudować stosowną infrastrukturę na Antypodach.
Wszystko to wymaga jednak sporych zabiegów. Chodzi bowiem o kwestię wrażliwej technologii – a ściślej konsekwencjami prawnymi tego faktu, że czołowa rakieta kosmiczna znalazłaby się w obcym kraju. W tej zaś kwestii amerykańskie przepisy eksportowe są nad wyraz restrykcyjne.
Stąd też firma kosmiczna Elona Muska ma w tej kwestii prowadzić negocjacje z NASA, amerykańskimi Siłami Kosmicznymi oraz Australijską Agencją Kosmiczną. Pomimo jawnie wrogich stosunków samego Muska z obecną ekipą rządzącą tak w Australii, jak i w Stanach Zjednoczonych (i to z wielu względów), także kierownictwo polityczne tych krajów zaangażowało się w te negocjacje.
Udane włączenie Australii do programu Starship mogłoby bowiem mieć duże znaczenie gepolityczne. Stanowiłyby bowiem (najpewniej niezamierzone przez Muska) wypełnienie części politycznych deklaracji o współpracy między tymi krajami. Wynikają one z układu sojuszniczego AKUKS – trójstronnego przymierza USA, Australii i Wielkiej Brytanii.