Setka myśliwców dla Ukrainy, kolejny giga-kontrakt, ale skąd wziąć nań pieniądze?

Jak z dumą i fanfarą informowali politycy, Francja i Ukraina podpisały porozumienie o współpracy militarnej, zawierający mega-kontrakty zbrojeniowe. Pośród nich rzuca się w oczy przede wszystkim ogromne zamówienie na potencjalnie aż 100 wielozadaniowych samolotów bojowych Dassault Rafale, a także bogaty pakiet uzbrojenia i wyposażenia. Całość stanowiłaby ogromny impuls dla zdolności bojowych Sił Zbrojnych Ukrainy – jeśli faktycznie doszłoby do jego realizacji. Co jednak budzi pytania.

Umowę o współpracy podpisali prezydenci Emmanuel Macron oraz Wołodymyr Zełenski w toku wizyty tego ostatniego w Paryżu, do której doszło w poniedziałek. Przewiduje ona wstępnie, że Ukraina kupi francuskie myśliwce Rafale, w najnowszej wersji F4, a także zintegrowane z tymi maszynami bomby AASM Hammer, rakietowe systemy przeciwlotnicze SAMP/T NG oraz systemy walki EW/ECM, w szczególności dostosowane do zwalczania zagrożenia bezzałogowego. I bez wątpienia robi wrażenie.

Producenci tego sprzętu, jak koncerny Dassault i MBDA, już wcześniej sygnalizowały, że chętnie sprzedałyby sobie uzbrojenie Ukraińcom. Prócz samego sukcesu komercyjnego pozwoliłoby to także (jakkolwiek bezdusznie to brzmi) przetestować to uzbrojenie w warunkach rzeczywistych, co dla wytwórców stanowi wiedzę w dużej mierze bezcenną. Tym bardziej, jeśli dotrzymano by wstępnych terminów, i Ukraina otrzymałaby sprzęt w ciągu około 3 lat (czyli bardzo szybko).

Skądinąd samo to jest wysoce wątpliwe – Dassault Aviation produkuje bowiem raptem około 20-30 tych myśliwców rocznie.

Za darmo nie będzie

Absurdem byłoby jednak zakładać, że producenci byliby gotowi tę broń – i to tak ogromny jej pakiet – przekazać za darmo. Rozsądnym jest zatem założenie, że spodziewają się oni, w ten czy inny sposób, otrzymania zapłaty – i to godziwej, bo same koszty produkcji tak zaawansowanego sprzętu są ogromne. To jednak z miejsca rodzi bardzo trudne, choć oczywiste pytania. W jaki bowiem sposób Ukraina miałaby być w stanie sfinansować taki zakup?

Kraj ten, który jest przecież – nie z własnej winy (czy nie jedynie z własnej), ale jednak – bankrutem, zależnym od pomocy finansowej państw zachodnich nawet w tak fundamentalnej kwestii jak wypłacanie poborów w sektorze publicznym, o podtrzymywaniu działań wojennych nie wspominając, po prostu nie jest w stanie zdobyć środków, które mogłyby pokryć koszty takiego uzbrojenia. I to nawet wtedy, gdyby Francuzi zdecydowali się je sprzedać na wyjątkowo promocyjnych warunkach, „po kosztach”.

Tym bardziej, że to nie jedyny tak ogromny kontakt. Niedawno podobną umowę, dotyczącą myśliwców Saab Gripen – w równie ogromnej liczbie 100-150 – zawarto ze Szwecją. Wątpliwe, by Ukraina mogła liczyć na sfinansowanie na choćby jeden z tych kontraktów przez sponsorów, choćby z uwagi na ich koszty. Zamówienia podobnej skali są raczej kojarzone z bajecznie bogatymi i dysponującymi „bezdennymi” budżetami monarchiami naftowymi z regionu Zatoki Perskiej.

Choć nawet i one kupują myśliwce raczej dziesiątkami niż setkami.

„By prowadzić wojnę, potrzeb trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy”

~ przypisywane Napoleonowi Bonaparte,
a także włoskiemu kondotierowi i awanturnikowi,
Gian Giacomo da Trivulzio

Co Ukraina otrzyma w praktyce?

Zatem – skąd pieniądze? Cały pakiet, wedle luźnych szacunków (nie podano bowiem oficjalnej wartości), mógłby kosztować w przedziale 25-35 miliardów euro. Wedle niektórych wersji, środki na jego sfinansowanie mogłyby pochodzić z unijnego programu pożyczkowego SAFE (Security Action for Europe). To jednak oznacza przecież, pośrednio, sfinansowanie zakupu przez kraje UE, zaś tak ogromne kontrakty skutecznie by ten fundusz „zatkały”, stąd zgoda większości krajów UE byłaby bardzo wątpliwa.

Spekulacje częściowo ogniskują się tutaj na funduszach, które mogłyby pochodzić z zamrożonych w wyniku sankcji aktywów rosyjskich. Te, a przynajmniej te znajdujące się w Europie, szacuje się na od 193 do 210 miliardów euro. Teoretycznie zatem mogłyby one wystarczyć na sfinansowanie tych zakupów. Jednak plany ich konfiskaty od dawna napotykają na ogromny opór polityczny w Europie, motywowany obawami, w jaki sposób wpłynie to na wiarygodność finansową tutejszych rynków.

Opór będzie zaś tym silniejszy, jeśli benefity – w postaci zapłaty za uzbrojenie, które otrzymałaby Ukraina – zebrałoby grono raptem kilku państw UE, ale koszty polityczne i (pośrednio) finansowe musiałyby ponieść wszystkie. Pomysły sprowadzające się, zdaniem krytyków, do „zrzutki” na francuski czy niemiecki przemysł zbrojeniowy już się zresztą w Unii pojawiały – budząc jednak zrozumiałą frustrację i opór innych krajów. Trudno zakładać, że tym razem byłoby inaczej.

Co zatem z całą umową? Niektórzy komentatorzy akcentują, że ma ona charakter wstępny. I prawnie niewiążący. Innymi słowy, jest to bardziej sygnał polityczny niż realny kontrakt. Natomiast do faktycznej dostawy myśliwców na Ukrainę wcale nie musi ostatecznie dość. A jeśli nawet – to niekoniecznie w takich ilościach.