We środę odbyła się wyczekiwana rozprawa merytoryczna przed amerykańskim Sądem Najwyższym, w sprawie Securities and Exchange Commission v. Jarkesy. W sprawie tej, daleko wykraczającej poza indywidualne losy pana Jarkesy’ego, na szali znalazł się cały model działania Komisji i jej urzędników, jaki wykształcił się w ostatnich dekadach.
Procesy sądowe mają to do siebie, że (z reguły) są nudne. Niekiedy są za to ważne. Czasem nawet bardzo ważne – tak jak w tym przypadku. Proces ten bowiem może oznaczać koniec działalności SEC jako finansowej quasi-inkwizycji.
Oficjalnym celem założonej w 1934 agencji jest zapobieganie nadużyciom giełdowym oraz egzekwować przepisy finansowe wobec inwestorów. I w samym tym nie byłoby przeważnie nic kontrowersyjnego. Kontrowersje zaczynają się, gdy przychodzi do praktyki. A dokładniej tego, jak realizuje ona swoje statutowe założenia.
Zobacz też: Bank Centralny w oparach absurdu. Prezes broni „New Age’u”?
Załatwiamy to „wewnętrznie”
A z tym bywa różnie. Normalną praktyką w USA, i nie tylko tam, w przypadku urzędu mającego zarzuty wobec obywatela, jest pozwanie go. W Ameryce dodatkowo dochodzi do tego prawo do bycia sądzonym przez ławę przysięgłych (czyli współobywateli), nie zaś samych sędziów (czyli politycznych nominatów) lub urzędników. I właśnie w tym ostatnim leży pies pogrzebany.
SEC bowiem, prócz normalnej praktyki sądowej, zbudowała sobie własne, zupełnie odrębne „sądownictwo administracyjne” – z własnymi, nominowanymi przez siebie sędziami. I do nich kieruje wybrane przez siebie sprawy.
Wszystko przypominałoby zwyczajny sąd – gdyby nie to, że sytuacja, w której oskarżycielem są prawnicy Komisji, sędzią jest prawnik Komisji, zaś organem odwoławczym – sama Komisja, więcej ma wspólnego z ze standardami sowieckimi w wymiarze sprawiedliwości niż czymkolwiek przypominającym bezstronne postępowanie.
Nie będzie w tym kontekście zaskakującym, że o ile przed sądami powszechnymi osoby oskarżone przez SEC pokonywały jej zarzuty w ponad 40% skarg, o tyle przed swoim własnym „sądem administracyjnym” Komisja zwyciężała w zasadzie zawsze. To też stało się kanwą epickiego procesu SEC v. Jarkesy o którym szerzej już pisaliśmy, a w ramach którego pan Jarkesy sprzeciwił się powyższej parodii prawnej.
Zobacz też: „Catch me if you can” – czyli SEC usiłuje pozwać krypto-przedsiębiorcę, ale trochę jej nie wychodzi
Czarne myśli urzędników
O ile na wyrok jak zwykle trzeba będzie jeszcze poczekać, o tyle można pokusić się o przewidywania w odniesieniu do niego na podstawie przebiegu rozprawy. Generalnie uważa się, że 3 sędziów Sądu Najwyższego, uważanych za liberalnych (co w USA oznacza lewicowych lub postępowych), sympatyzuje z SEC, wskazując na ważną rolę, jaką wypełnia, i chce oddalenia wyroku sądu niższej instancji, który uznał sposób działania urzędników Komisji za nielegalny.
„Czy opinia Kongresu, że agencja administracyjna [tj. SEC] powinna mieć więcej władzy, nie zasługuje na uznanie?” – pytała sędzia Elena Kagan.
Natomiast 6 sędziów uważanych za konserwatywnych lub libertariańskich uchodzi za niechętnych ustrojowemu „rozpychaniu się” rządu federalnego i jego agencji, w tym i SEC. I dlatego mają oni dążyć do podtrzymania wyroku, od którego prawnicy Komisji apelują.
„Wydaje mi się ciekawe, że – w przeciwieństwie do większości praw konstytucyjnych – [obywatel] ma prawo [do ławy przysięgłych] tak długo, jak długo rząd nie zdecyduje, że nie chce, aby je miał. Nie wydaje mi się, aby Konstytucja normalnie działała w ten sposób” – mówił sędzia John Roberts.
Biorąc zaś pod uwagę niedawne orzeczenia Sądu Najwyższego – np. w sprawie West Virginia v. EPA – wydawać się może, że szanse urzędników SEC na utrzymanie dotychczasowego modelu działalności są niewielkie, jeśli tylko dotychczasowa większość sędziów zagłosuje w podobny sposób, jak dotąd.
Może Cię zainteresować: