Elektrownia jądrowa w Czarnobylu znów stanowi zagrożenie dla ludzi. Ogromny sarkofag-kopuła „New Safe Confinement” (NSC), kryjący ruinę pozostałą po eksplozji reaktora nr. 4 w 1986 r., miał ulec rozszczelnieniu. Czy też „rozszczelnieniu” – terminu tego trudnie nie traktować bowiem jako eufemizmu. Przyczyną naruszenia ochrony antyradiacyjnej, którą zapewniać miała owa konstrukcja, było bowiem uderzenie drona bojowego. Raport w tej sprawie właśnie opublikowała IAEA.
Do uderzenia tego doszło w lutym 2025 r. Jak twierdzą Ukraińcy, elektrownia padła ofiarą ataku rosyjskiego drona-amunicji krążącej – czemu Rosjanie naturalnie zaprzeczają. Miał to być Gierań 2, produkowany w Rosji licencyjny irański Szahid 136. Drony takie, przeznaczone do masowych ataków saturacyjnych, nie dysponują wielkimi osiągami (z wyjątkiem jednego, najważniejszego, jakim jest niski koszt produkcji) czy mocną głowicą bojową. Jednak nawet ta, którą przenoszą, wystarczyła.
Nowy rozdział skażonej historii
Dron uderzył bowiem w stalowe poszycie kopuły NSC, przebił je i detonował, wywołując tym samym pożar izolacji – nie bardzo rozległy, jednak nader trudny do ugaszenia. W wyniku pożaru kopuła doznała znaczących uszkodzeń. Choć sama jej struktura przetrwała, podobnie jak wszystkie elementy nośne czy urządzenia mechaniczne i elektroniczne (m.in. te do monitoringu i mierzenia poziomu promieniowania, które generuje zrujnowana elektrownia), to w izolacji w oczywisty sposób pojawiła się wyrwa.
Na skutek tego, jak konkluduje najnowszy raport Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (IAEA), sarkofag stracił swoją podstawową funkcjonalność, jaką jest zdolność do skutecznego zatrzymania promieniowania wewnątrz osłony. Władze ukraińskie, na czele z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim, zapewniają co prawda, że nie doszło do żadnych radioaktywnych wycieków, mają też trwać prowizoryczne naprawy. Obserwatorzy wskazują jednak, że prowizoryczne naprawy mogą nie wystarczyć.
Problemem, oprócz samego, bezpośredniego oddziaływania promieniowania, może być spływanie wody – obecnie już skażonej – której użyto do gaszenia pożaru. Także śnieg, który opada na kopułę – gdzie w wyniku wyrwy w izolacji na wszelkie szanse zostać napromieniowany – po roztopach może okazać się ogromnym problemem. Jeszcze jednym problematycznym czynnikiem jest oczywiście to, że naprawy kosztują, i to sporo.
Elektrownia jeszcze poczeka
Sarkofag-kopuła „New Safe Confinement”, którym czarnobylska elektrownia została przykryta w 2019 r., zbudowano kosztem 1,5 miliarda euro – pochodzących głównie z dotacji zagranicznych. Teraz środki te musiałyby pochodzić od zagranicznych sponsorów nie „głównie”, lecz wyłącznie, tocząca bowiem wojnę Ukraina nie ma środków w budżecie i swoje funkcjonowanie opiera w znacznej mierze na ciągłym wsparciu finansowym ze strony państw zachodnich.
Ciężko jednak wskazać, kto byłby chętny sfinansować kolejny wydatek – zwłaszcza, że wojna przecież dalej trwa i mógłby on znów się stać celem złośliwego ataku. USA, które pod rządami Donalda Trumpa mocno przewartościowały swój uprzednio entuzjastyczny stosunek do Ukrainy, można tu raczej wykluczyć. Podobnie Rosję, która – mimo że promieniowanie może realnie zagrażać także jej terytorium – w swej polityce prezentuje nieodmiennie „asertywne” czy też roszczeniowe stanowisko.
Pozostają więc kraje Europy, już i tak obciążone kolejnymi, ogromnie kosztownymi zakupami broni dla Sił Zbrojnych Ukrainy. Nawet zresztą w ich przypadku widać oznaki finansowego i politycznego zmęczenia, zwłaszcza po skandalu korupcyjnym na Ukrainie, który niedawno ujawniono. Wygląda zatem na to, że elektrownia w Czarnobylu na nowy, lub choćby gruntownie wyremontowany sarkofag może jeszcze poczekać. Nie żeby jej się spieszyło – w przeciwieństwie do mieszkańców całego regionu.