Wielka dziura w wydatkach państwa, jaką ekipa Partii Pracy odziedziczyła po wieloletnich rządach Torysów – nie mniejsza niż 22 miliardy funtów – nie pozostają rządowi wyboru: Wielka Brytania musi się przygotować na „bolesne, lecz sprawiedliwe” podwyżki podatków. I w rzeczy samej, przedstawione niedawno przez Rachel Reeves, kanclerz skarbu, założenia budżetowe właśnie takowe podwyżki przewidują. I to największe w historii.
Przewidują m.in. skokowe podniesienie przymusowych składek na przymusowe ubezpieczenie społeczne (Employer National Insurance) – w niektórych przypadkach rosnące z 1,2 do 15% (!) – czego zresztą Laburzyści przysięgali w kampanii wyborczej nie robić. Wzrosnąć też mają stawki podatku od dochodów kapitałowych (18 do 20% i 24 do 28%). A i to dalece nie wszystkie – podatkowa grabież pani Reeves przewiduje skrajnie kontrowersyjne i prowadzące w długim terminie do faktycznych wywłaszczeń prywatnej ziemi podatki od dziedziczenia gruntów rolnych, które od zawsze były zeń zwolnione.
Partia Pracy zwiększa też podatki właścicielom domów jednorodzinnych, zamraża rzekomo „tymczasowe” progi od podatku spadkowego od innych aktywów, próbuje wyciągnąć rękę po zasoby Brytyjczyków trzymane za granicami, likwiduje obliczone na przyciągniecie inwestorów zwolnienia dla nich, obkłada VAT-em posyłanie dzieci do szkół prywatnych (bardzo tam rozpowszechnione i mające dłuższą tradycję niż mające raczej kiepską opinię szkoły publiczne). Wszystko to, tłumaczy rząd, może i grabi zasoby obywateli w bezprecedensowy sposób, ale jest niezbędne, by „ustabilizować budżet”.
Jest niezbędne, bo rząd odmówił rozważenia opcji alternatywnej, czyli cięć rozdętych wydatków. Ba, te w myśl planów nie tylko nie ulegną redukcjom, ale mają nawet wzrosnąć. Partia Pracy ma bowiem swoich faworytów ideologicznych, na czele z „neutralnością klimatyczną” oraz transferami socjalnymi dla wybranych grup społecznych, i ani myśli z nich rezygnować jedynie dlatego, że w kasie państwa nie ma pieniędzy. Rządzącym jest przykro, liczą jednak na zrozumienie społeczeństwa, i że Wielka Brytania pod ich rządami będzie bardziej „sprawiedliwa”.
Prawda w rozumieniu Partii Pracy
Tak przynajmniej głosi wersja oficjalna, którą stręczy publice lewicowy rząd, a w ślad za nim małpują tzw. mainstreamowe media. Tyle, że okazało się to gigantycznym kłamstwem – co wykazał przypadkowy wyciek oficjalnych dokumentów. Pochodziły one z Biura ds. Odpowiedzialności Budżetowej (Office for Budget Responsibility, OBB), niezależnej instytucji kontrolującej publiczne finanse. Wyciekły one, gdy rząd – powołując się na wyselekcjonowane wycinki z raportów OBB – usiłował przekonać, że zachłannych podwyżek podatków, mających wyjąć z kieszeni obywateli ok. 40 mld funtów, nie sposób uniknąć.
Tyle, że wbrew intencjom rządzących do Internetu dostała się pełna wersja raportów nt. budżetu – wraz z pełnymi założeniami, na których został oparty (jeśli jej jeszcze nie usunięto, to jest ona tu). A z tych założeń wynika, że twierdzenia o rekordowej dziurze w budżecie były nie tyle manipulacją, co bezczelnym oszustwem. Na koniec października tego roku w brytyjskim budżecie nie było bowiem nieplanowanej dziury, lecz nadwyżka – rzędu 4,5 mld funtów. Premier Starmer, kanclerz Reeves i inne osoby z rządu przez ostatnich kilka tygodni publicznie łgały o stanie budżetu – byle tylko uzasadnić „konieczność” podwyżek.
Wspomniana nadwyżka w budżecie zmienia się w deficyt dopiero wtedy, gdy uwzględnić planowaną przez rząd, ogromne wydatki – motywowane czystą, skrajnie lewicową ideologia. Laburzyści chcą bowiem przeznaczyć ponad 10 mld na hotele, zasiłki dla nielegalnych (!) imigrantów oraz sprowadzanie kolejnych, pomimo oficjalnych zapewnień, że rozpoczną działania deportacyjne. Planują ogromne transfery socjalne ukierunkowane na „mniejszości”, rzędu około 16 mld. Z kolei 8 miliardów ma trafić na „audyty różnorodności”, czyli wymuszanie dyskryminacyjnych haseł DEI i ideologicznego wokeizmu.
A i to nie wszystko. Partia Pracy nie zapomina także o sobie, i swoich najbliższych środowiskach, z których w dużej mierze rekrutują się jej szeregi. Planuje znaczące podwyżki dla przerośniętej, liczącej 1,5 miliona osób rzeszy biurokratów rządowych (notabene ich liczba, pomimo rzekomego kryzysu budżetowego w którym znajdować ma się Wielka Brytania, w ciągu półtora roku rządów Laburzystów wzrosła o 12%). Chce także kontynuować i rozszerzać zakres dotacji dla „zielonych” projektów, postrzeganych szeroko jako transfery publicznych pieniędzy do kieszeni tzw. krewnych i znajomych królika.
Wielka Brytania, przyszły bantustan
Jak się należy spodziewać, brytyjska publika zagotowała się w ogniu krytyki wobec rządu, na ulicach znów pojawiły się protesty, zaś opozycja krzyczy o zdradzie i tchórzostwie rządu Starmera. Wobec bezpośrednio odpowiedzialnej za całą ową blagę kanclerz Reeves szeroko formułowane są żądania, by podała się do dymisji. Partia Pracy nic sobie jednak z tego wszystkiego nie robi, z planów wpompowania miliardów funtów w swoje polityczne projekty-pupilków ani myśli rezygnować, ani też odstępować od rabunku majątków podatników, by je sfinansować.
Zaś zamiast Rachel Reeves do odejścia (oficjalnie „dobrowolnego”) zmuszony został Richard Hughes, prezes OBB, za wyjawienie kłamstw rządu. Na swoje nieszczęście, na następne wybory Wielka Brytania musi najpewniej poczekać aż do 2029 roku. Wcześniejsze wymagałyby bowiem wewnętrznego rozłamu w Partii Pracy – a tej przecież jest wesoło.