Amerykańskie rozwiązania w dziedzinie energii atomowej będą wypierać rosyjskie, Takie jest clou porozumienia, jakie negocjować mają Armenia i USA. Jest niemal pewne, że Rosja, która uważa Armenię za swoją „strefę wpływów”, zareaguje agresywnie na próby prowadzenia przez ten kraj suwerennej polityki. Także w dziedzinie energetycznej. Dokładnie to jest jednak celem obecnych władz tego kaukaskiego państwa.
O negocjacjach poinformowała ambasada USA w Erywaniu – jakkolwiek w sposób zdawkowy i nieoficjalny. Porozumienie ma związek z planowaną modernizacją armeńskiej elektrowni jądrowej w Metsamor. Obiekt ten wywodzi się jeszcze z czasów sowieckich i wymaga w przewidywalnej przyszłości zastąpienia. Ambasada, rzecz jasna, wspiera wysiłki amerykańskiego koncernu Westinghouse, który chce się o ten kontrakt ubiegać.
Co oczywiste – biorąc pod uwagę, że w toku swojej niełatwej przeszłości Armenia na swoje nieszczęście została anektowana przez Związek Sowiecki – obecna siłownia nuklearna Metsamor oparta jest na technologiach rosyjskich. Określenie „oparta” nie oddaje zresztą skali głębokości problemu. Reaktor ten ma być bowiem do dzisiaj obsługiwany przez pracowników rosyjskiego państwowego monopolisty nuklearnego, firmy Rosatom.
Mając to na względzie – a także fakt, że Armenia w optyce rosyjskiej należy do jej „strefy wpływów” (innymi słowy, Kreml uważa to państwo za podporządkowany sobie kraj wasalny) – można przyjąć, że Rosatom spodziewał się także otrzymania, nieomal z automatu, kontraktu na budowę nowej elektrowni jądrowej. Rosjanom na tej umowie zależy przy tym nie tylko ze względów finansowych – choć te, biorąc pod uwagę liczony w dekadach okres użytkowania takich instalacji – też są znaczne.
Armenia zmienia kierunek
Rzecz jednak w tym, że – jak często to bywa w przypadku nierównoprawnego „partnerstwa” z Rosją – obsługa armeńskiej elektrowni przez Rosatom miała charakter nie tylko gospodarczy, ale też polityczny. Mówiąc prościej, Rosja dąży do utrzymywania własnej kontroli nad elementami infrastruktury tego państwa. Tak, by za pomocą szantażu móc wymuszać kierunki polityki, którą prowadziłaby Armenia. Do tego celu służyła właśnie faktyczna kontrola nad elektrownią w Metsamor. Aczkolwiek – nie ona jedynie.
Do niedawna rosyjski personel odpowiadał m.in. za obronę powietrzną terytorium Armenii, zaś jej granice „pilnowane” były przez funkcjonariuszy rosyjskich służb granicznych. Poczęło się to zmieniać dopiero niedawno, w okresie rządów obecnego premiera, Nikola Paszyniana. Doszedł on do władzy na fali protestów przeciwko skorumpowanej, prorosyjskiej elicie oligarchicznej, która rządziła tym krajem przez ponad dwie dekady.
Paszynian musi mierzyć się z ogromnymi wyzwaniami (w tym także tymi wręcz egzystencjalnymi, jak niedawna inwazja armii azerskiej na Górski Karabach i groźba agresji na samą Armenię). Stara się jednak rozluźniać więzy z Rosją i reorientować swój kraj na Zachód. Ogromnym impulsem do tego był fakt, że w toku wspomnianej inwazji Armenia – mimo formalnych więzów sojuszniczych i oficjalnej prośby o pomoc – została pozostawiona przez Rosję sama sobie. Uznano to tam za generacyjną zdradę.
I choć Armenia nie czuje się na siłach, by wprost wystąpić z rosyjskiego „sojuszu” (ryzykując kolejną agresję), to obecna ekipa długofalowo właśnie na to się orientuje. Krokiem w tym kierunku mają być także porozumienia w zakresie energii. Już w grudniu ubiegłego roku USA podpisały z tym krajem Umowę o Strategicznej Współpracy. W jej ramach dopuszczono do transferu technologii nuklearnych do Armenii. Teraz zaś może przyjść kolej na fizyczny reaktor.