Gubernator Kalifornii oraz jego otoczenie chcą dotować pojazdy elektryczne, jeśli federalne subsydia na nie wstrzyma Donald Trump. Ale nie wszystkie. Z programu tego chcą wyłączyć EV marki Tesla. Tak się bowiem składa, że jej właścicielem jest Elon Musk, obecnie bliski stronnik Trumpa. Biorąc pod uwagę obowiązujące przepisy antydyskryminacyjne, które wyłączenie Tesli może bezpośrednio łamać, zapowiada się kolejny ciekawy proces sądowy.
Politycy ze stanu Kalifornia nie są – by określić to eufemistycznie – uradowani wyborem Donalda Trumpa na prezydenta. Nic zresztą dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że władze tego stanu tworzą wyłącznie Demokraci, a on sam uchodzi za jeden z najbardziej lewicujących w USA. Kalifornię określa się czasem jako „republikę jednopartyjną” – Partia Demokratyczna od dekad niepodzielnie rządzi bowiem całym.
Jeśli jest coś, co budzi ich większą niechęć niż sam Trump to może być to z pewnością Elon Musk, który poparł Trumpa. Nie chodzi tylko o ogromną fortunę najbogatszego obecnie człowieka świata czy jego kontrolę nad X/Twitterem. Zauważalny jest także aspekt ambicjonalny – Musk niegdyś też był Demokratą. Przez lata znacząco jednak oddalił się od niej (czy też Demokraci oddalili się od niego), tak, że stał się jednym z najbardziej znaczących zwolenników Republikanów.
Trump nie sfinansuje? To my sfinansujemy!
Tym być może można tłumaczyć „urok” i specyfikę najnowszego planu, jaki ukuły władze stanowe Kalifornii. Są one bowiem zaniepokojone wysoce prawdopodobnym odwróceniem polityki Bidena przez Trumpa. Mówi się tutaj między innymi o zlikwidowaniu wszelkich „proekologicznych” ulg i subsydiów, jakie administracja Demokratów wprowadziła w przypadku zakupu samochodów elektrycznych.
Mając to na względzie, chcą one wprowadzić własny program odliczeń podatkowych dla nabywców EV. Oczywiście tylko dla mieszkańców stanu, ale jednak. Nie wiadomo też, czy Kalifornia miałaby na taki program środki. Stan ten ma bowiem największe zadłużenie i jedne z najwyższych podatków ze wszystkich stanów USA. Nawet nie w tym jednak największe kontrowersje.
Tak się bowiem złożyło, że największy producent samochodów elektrycznych w USA, koncern Tesla, należy do Elona Muska. I trzeba trafu, że program subsydiów, który ogłosiła Kalifornia, ma nie dotyczyć akurat wozów Tesli. Ubrano to oczywiście w stosowne wyjaśnienia, rzekomo opierające się na obiektywnych wymogach dot. udziału w rynku. Na razie nie spełnia ich jednak tylko Tesla. Przypadkiem, zapewne.
Tesla non grata
Rzecz jasna, Krytycy określili ruch jako jednoznacznie polityczny. Na pomysł zareagował też Elon Musk – zarzucił on „szaleństwo” programowi, który wyłączy z dotacji EV jedynego producenta, który produkuje je w Kalifornii. Musk deklaruje notabene, że jest zwolennikiem likwidacji wszystkich dotacji. Zarówno w odniesieniu do EV, jak i wydobycia węgla czy ropy.
Co typowe w amerykańskiej kulturze politycznej, kalifornijski program może ugrzęznąć w sądzie, jeśli Tesla pozwie władze stanu. Notabene może wykorzystać w tym celu te same przepisy antydyskryminacyjne, jakie władze Kalifornii z ochotą wprowadzały w ubiegłych latach. Nie byłby to jednak pierwszy przypadek, gdy niedyskryminacja – niedyskryminacją, a władze stanu wiedzą swoje.
Zaledwie w zeszłym miesiącu stanowa komisja usiłowała zablokować starty rakiet firmy SpaceX. Bez żadnego merytorycznego powodu – otwarcie przyznano, że powodem jest fakt uczestnictwa Muska w kampanii wyborczej Trumpa oraz jego deklaracje polityczne. Było to wówczas tak rażące (a przy tym nielegalne – władze stanu nie miały ku temu uprawień), że nawet gubernator Kalifornii przyznał wówczas rację Muskowi.