W polityce europejskiej rzadko pojawiają się pomysły, które mogą wstrząsnąć rynkami kapitałowymi całego kontynentu. Tym razem jednak temat wybrzmiał głośno: kanclerz Niemiec Friedrich Merz zasugerował stworzenie paneuropejskiej giełdy – jednego rynku akcji, który miałby skonsolidować dziś rozproszony krajobraz finansowy Unii.
Koncept nie jest nowy, lecz dopiero teraz wybrzmiewa z najwyższych szczebli władzy najpotężniejszej gospodarki bloku. I mówi wprost: jeśli Europa chce rywalizować z USA i Chinami o przyszłość technologii, to musi przestać rozpraszać kapitał.
Ucieczka europejskich championów
Europa wciąż czeka na wielkich zwycięzców w nowych sektorach – sztucznej inteligencji, półprzewodnikach czy platformach cyfrowych. Stary Kontynent miał swoje Silicon Valley… w planach. W praktyce innowacyjne firmy, gdy tylko osiągają globalny wymiar, umykają za ocean. Najlepszym symbolem jest szwedzka Klarna. Firma zadebiutowała nie w którymś z europejskich centrów finansowych, lecz właśnie na Wall Street.
Dlaczego? Odpowiedź jest brutalnie prosta: inwestorzy w Nowym Jorku płacą więcej. Akcje spółek ze S&P 500 wyceniane są w okolicach 23-krotności przyszłych zysków – to ponad 50% więcej niż średnia dla Stoxx Europe 600. A większe wyceny oznaczają większą zdolność do emisji kapitału, rozwoju, ekspansji. Europejskie rynki bywają płytkie i chimeryczne. Trudno tu rosnąć z rozmachem.
Merz podsumował to bez dyplomacji: europejskie technologie potrzebują głębokiego rynku, który zapewni im paliwo do przyspieszenia… Zanim zrobią to konkurenci po drugiej stronie Atlantyku.
Rewolucja, czy tylko giełdowa kosmetyka?
Na razie nie wiadomo, co dokładnie kanclerz ma na myśli. Wielu ekspertów widziałoby duży korporacyjny mariaż, być może między Deutsche Börse a Euronextem – symboliczną oś Frankfurt–Paryż. Politycznie byłoby to logiczne, gospodarczo odważne, regulacyjnie… skrajnie skomplikowane.
Bruksela ma zresztą na koncie dwie spektakularne blokady. Próbę połączenia NYSE Euronext z Deutsche Börse (2012) oraz fiasko fuzji z London Stock Exchange w erze Brexitu (2017). Za każdym razem padał argument o zagrożeniu quasi-monopolem. Europa boi się potęg. Teraz ta bojaźliwość sprzyja innym — tym silniejszym.
Współpraca czy defensywa?
Euronext zareagował od razu i z typową dla siebie ambicją. To przecież spółka, która już zarządza siedmioma parkietami, a ostatnio ruszyła po giełdę w Atenach. Jej szef Stéphane Boujnah przypomniał, że ujednolicony system notowań i wspólny basen płynności już działa w ramach grupy — „wystarczy” go rozciągnąć na całą Europę.
Z Frankfurtu popłynął jednak chłodniejszy sygnał. Deutsche Börse stawia na regulacyjne porządki i przekierowanie kapitału tam, gdzie jest widoczny: z ciemnych basenów transakcyjnych (dark pools) na przejrzyste rynki publiczne. Problem w tym, że dziś tylko około 30% handlu akcjami w UE odbywa się „na widoku”. Reszta żyje w finansowym cieniu. Połączenie giełd nie rozwiąże więc wszystkiego. Kapitał nie popłynie wartkim nurtem, tylko dlatego, że zmieni się szyld nad budynkiem.
Wspólny parkiet jako trampolina dla europejskiego kapitału
A jednak sedno jest zupełnie gdzie indziej. Europejskie gospodarstwa domowe siedzą na bilionach euro uwięzionych na depozytach bankowych. Pieniądz, który mógłby budować przyszłość, śpi zamiast pracować. W czasach, gdy Europa potrzebuje setek miliardów rocznie na transformację energetyczną, zbrojenia i cyfryzację, to luksus, na który trudno sobie pozwolić.
Jeśli wspólna giełda potrafiłaby przekonać obywateli, że inwestowanie to coś więcej niż ryzykowna zabawa „dla bogatych”, mogłaby stać się narzędziem zabezpieczenia strategicznego jutra. Projekt Unii Rynków Kapitałowych krąży po Brukseli od dekady. Ma ułatwić przepływ kapitału między krajami, uprościć zasady dla debiutów giełdowych i zwiększyć udział inwestorów indywidualnych. Zwykle wszystko szło powoli. Do teraz.
Powrót Donalda Trumpa do Białego Domu przypomniał Europejczykom, że poleganie na Ameryce jest wygodne — do czasu, gdy nie jest już możliwe. Christine Lagarde i Mario Draghi mówią jednym głosem: Europa musi nauczyć się finansować swoją przyszłość sama.
Czy Europa jest gotowa dorosnąć?
Wspólny parkiet akcji mógłby być momentem, w którym europejskie ambicje przestają rozbijać się o granice narodowe. Ale to także projekt, który wymaga od polityków odwagi, nie papierowej strategii. Jeden rynek, jedna lista liderów, jeden punkt odniesienia dla globalnego kapitał.
To brzmi jak marzenie unijnego inwestora. Albo jak scenariusz napięć między rządami, regulatorami i giełdowymi lobby. W tym wszystkim warto zapytać: czy Europa jest gotowa rywalizować z USA i Chinami… Czy tylko między sobą?