Nic nie można, nic się nie da, bo „środowisko”: UE bierze na cel strategiczny projekt komunikacyjny

Czy współczesne zaawansowane, rozwinięte przemysłowo i kulturowo kraje świata do cywilizacyjnego regresu? Tym bowiem przecież właśnie, regresem, jest wstrzymanie cywilizacyjnego rozwoju. Odpowiedź na to pytanie już od lat sufluje Unia Europejska. Zdaniem biurokratów i polityków UE – i owszem, ów regres jest nie tylko możliwy, ale i konieczny, jeśli tylko rozwój człowieka stoi w sprzeczności z mitycznym środowiskiem.

Nie chodzi tutaj oczywiście o krytykę dbania o środowiska jako takiego. Troska o otoczenie naturalne jest ze wszech miar pożyteczna i korzystna dla człowieka. Problem zaczyna się (choć – jak widać – bynajmniej nie wszyscy tak to postrzegają), gdy interesy przyrody i człowieka zaczynają się różnić. Niektóry, z UE na czele, zdają się w przypadkach takich konfliktów regularnie opowiadać po stronie przyrody, i domagać, by to człowiek ustąpił.

Takiej właśnie prawidłowości można doszukiwać się w forsowanej z fanatycznym, zelockim zapałem „neutralności klimatycznej”. Choć inne kraje, na czele z Chinami i Indiami, stawiają setki nowych elektrowni węglowych, choć koszty energii w Europie biją rekordy, doprowadzając do rozciągniętej w czasie ruiny tutejszy przemysł, Unia Europejska zdaje się żyć w swoim świecie. I zamiast dostrzec, że świat jej ucieka, nadal bredzi o „ambicjach klimatycznych”

Całkiem dosłownie – sama pani von der Leyen niedawno z dumą wymieniła to w toku swojego przemówienia w Europarlamencie, w gronie najważniejszych i najbardziej palących problemów UE. Tymczasem jeśli chodzi o problemy…

UE oczekuje i nakazuje, tak bez żadnego trybu traktatu

…to właśnie problemy takie napotkał – i to, jakżeby inaczej, ze strony UE – strategiczny włoski projekt komunikacyjny. O projekcie tym było głośno całkiem niedawno temu. Włoscy politycy usiłowali bowiem wykpić się ze spełnienia zadeklarowanych na szczycie NATO wydatków na obronność, i zakwalifikować ów nietani (13,5 mld euro) projekt jako „wydatek wojskowy”. Niezależnie od logicznych akrobacji polityków w Rzymie, projektowi owemu trudno odmówić wagi.

Chodzi o most, który ma przebiegać nad Cieśniną Mesyńską, łącząc wysunięty na południe fragment Półwyspu Apenińskiego oraz Sycylię. Projekt ów miał być realizowany już baaardzo dawno. Niestety włoska biurokracja rządowa od ponad 50 lat nie jest w stanie zakończyć etapu formalności administracyjnych i całej reszty papierkowych głupot. Gdy zaś wydawało się, że budowa może w końcu, nareszcie, ruszyć, na pomoc włoskim urzędnikom przybyła Bruksela.

Oto bowiem w tym tygodniu Komisja Europejska wydusiła z siebie list, skierowany do włoskich władz, w którym wylicza cały szereg kolejnych, dodatkowych formalności administracyjnych. Które to muszą zostać spełnione, wyjaśnione, zrealizowane, zaspokojone etc., zanim organa tej organizacji międzynarodowej „wyrażą zgodę rozwojową” na rozpoczęcie prac. Niektórych zaskakiwać może – jaki to konkretnie traktat upoważnia brukselskich biurokratów, aby wyrażać lub nie zgodę na prace budowlane…?

Oczywiście, nie upoważnia ich do tego żaden – ale dla słynącej z prowadzenia polityki metodą faktów dokonanych UE to przecież żaden problem. Jak twierdzi Komisja, „wszystkie projekty wdrażane w państwach członkowskich muszą dostosować się do prawa UE”, a o tym, czym jest prawo UE, ma zwyczaj rozstrzygać sama Komisja wespół ze spolegliwymi wobec niej europejskimi trybunałami. Znacznie większym problemem niż własne kompetencje (tudzież ich brak), jest dla niej środowisko.

Otóż ekologiczni wrażliwcy z Brukseli poczuli się zaniepokojeni o miejscową faunę i florę, nie podoba im się potencjalne zanieczyszczenie wód i powietrza spalinami, a także hałas, jaki miałyby wywoływać korzystające z mostu pojazdy. O rozpoczęciu budowy włoskie władze poinformowały (także samą UE) w sierpniu. Unijne organy mają być jakoby „w kontakcie” z Włochami, i czekać na informacje. Podobnie jak czynili przez ostatnie pół wieku urzędnicy w Rzymie.