„Nieuczciwi sprzedawcy używanych samochodów” – brzmi znajomo? Zagadnienie to Chiny uznały właśnie za narodowy problem. Co ciekawe, dopiero teraz (choć bądźmy uczciwi, zjawisko przecież nie jest nowe…) i w okolicznościach, które wręcz zdumiewają. Chińskim władzom nie chodzi bowiem o to, że nieuczciwi sprzedawcy podstępem wciskają swym klientom wybrakowane auta, ale wprost przeciwnie – ich oferta jest zbyt dobra.
Słowa „samochód jak nowy, świeżo z fabryki!” usłyszane z ust sprzedawcy używanych aut to chyba najmniej wiarygodna deklaracja świata, jaką można sobie wyobrazić. Może z wyjątkiem zapewnień dowolnego rządu, że żądana przezeń podwyżka podatków ma charakter „jedynie tymczasowy”, albo że „uczciwi obywatele nie mają się czego obawiać”. Tak tak… Tym większy ewenement odnotowują obecnie Chiny, a konkretnie ich rynek motoryzacyjny.
Chiny będą światowym liderem w dziedzinie EV…
Oto bowiem właśnie takie zjawisko ma tam masowo miejsce. Dealerzy oferują używane samochody elektryczne, które jednak fabrycznie są nowe. Można by pomyśleć, że to wspaniale, i że sytuacja, w której konsumenci mogą liczyć, jak rzadko kiedy, na towar lepszy niż przewiduje specyfikacja, nie gorszy, nie jest największym problemem świata. Okazuje się jednak, że dla komunistycznych władz w Pekinie sytuacja taka i owszem, jest nie do przyjęcia. I zamierzają się z nią rozprawić (typowymi dla siebie metodami).
Zjawisko to jest bowiem pośrednim efektem wściekłej, prowadzonej z furią i bez litości wojny cenowej, jaka toczą ze sobą najwięksi chińscy producenci samochodów elektrycznych. Sektor EV Chiny rozbudowały, szeroko wykorzystując państwowe subsydia, do ogromnych rozmiarów – pragnąc bezwzględnie zdominować ich światowy rynek. Eksportowy popyt okazał się mniejszy niż przewidywano, dodatkowo wiele krajów wprowadziło bariery antydumpingowe.
W efekcie Chiny zostały ze stosami aut elektrycznych, których nie mają gdzie sprzedać. I z przepastnymi fabrykami, które wciąż wypluwają kolejne transze. Nie da się za granicą, to sprzedamy na miejscu – rynek Chiny mają przecież ogromny, pomyślano w branży. Ze skutkiem oczywistym – wojnę o klienta, która nastąpiła, ciężko nazwać zwykłą konkurencją. Sięgnięto w jej toku po te same zagrania dumpingowe, jakich chińskie firmy używały dotąd na granicą.
…no i są – tyle, że nie tak, jak to sobie wyobrażały
Wywołało to zarazem ogromny nacisk na wyniki sprzedaży pośród dealerów. Producenci zaś chcą sprzedać każdą ilość, nieważne jakim kosztem. W efekcie nastąpiło to, co nastąpić musiało – dealerzy poczęli oszukiwać. Nie klientów – ale własnych dostawców, z kolei ci ostatni w podobny sposób prokurowali fikcyjne wyniki, by oficjalnie się nimi pochwalić. Wreszcie, co dla władz jest pewnie najgorsze, oszukiwano też je same.
O co chodzi? W Chinach sprzedaż detaliczną samochodów mierzy się po liczbie aut zgłoszonych do ubezpieczenia. Dealerzy ubezpieczali zatem jeszcze niesprzedane samochody – w ten sposób naliczając fikcyjną liczbę „sprzedanych” sztuk, a następnie wystawiali te samochody na sprzedaż jako „używane”. Tyle, że faktycznie nowe i z zerowym przebiegiem. Władze chcą z tym walczyć i już zapowiadają zakaz odsprzedaży nowego samochodu w ciągu pół roku po jego kupnie.
A także, oczywiście, wzmożonych kontroli, nadzoru nad dealerami, publicznego i medialnego potępiania praktyki etc. Oczywiście pytanie, czy rozwiąże to nękający Chiny problem sztucznie wywołanej nadpodaży, jest w dużej mierze retoryczne.