Kraj UE wprowadza racjonowanie energii elektrycznej. Z przyczyn ideologicznych

Królestwo Niderlandów zaczęło racjonować dostęp do energii elektrycznej dla odbiorców. Holandia wprowadziła ten drastyczny krok z uwagi na przeciążenie sieci oraz – przede wszystkim – jaskrawo niedostateczną niezawodność krajowych źródeł zasilania. A wszystko to z powodu tragicznych skutków zideologizowanej polityki holenderskiego rządu. W imię kultu „Net Zero” oraz klimatyzmu doprowadziły one ów system do obecnej, ponurej sytuacji.

By przybliżyć nieco szczegóły tej sytuacji – Holandia ma obecnie listę niemal 12 tys. firm, które oczekują na podłączenie do sieci elektrycznej (i nie mogą się tego doczekać). Do tego dochodzą tysiące prywatnych domów, obiekty użyteczności publicznej, szpitale etc. A to przecież w dalszym ciągu nie wszyscy chętni – do tego dochodzą bowiem tysiące samochodów elektrycznych, elektrycznych rowerów, takichż hulajnóg i innych urządzeń, które też potrzebują prądu.

Wszystko to nie bez brzemiennego udziału rządu Niderlandów. Nachalnie zachęcał on do nabywania EV, agresywnie promował szybką transformację sposobu ogrzewania domów (chodziło oczywiście, by przejść na ogrzewanie elektryczne). Słowem – wszystko elektryczne, elektryczne, elektryczne… I wszystko to konkurujące o ten sam, zmniejszający się (!) wolumen dostępnej do wykorzystania energii. I to także dzięki „zasługom” władz.

Owładnięte ideologicznym szałem „ekologii” i „zielonej transformacji”, kolejne holenderskie gabinety nie tylko zaniedbały bowiem kwestię zapewnienia wystarczających źródeł prądu, ale nawet go zmniejszały. Też w imię „Net Zero”. W ubiegłym roku wygasiły, przykładowo, wydobycie na ogromnym polu gazowym pod Groningen. W oczywisty sposób pozbawiło to źródła zasilania podstawowy element krajowego miksu energetycznego, czyli 14 działających tam elektrowni zasilanych gazem ziemnych.

Holandia taka „zielona”…

Zamiast tego – niemal do znudzenia – władze inwestowały notorycznie problematyczne pod względem niezawodności (co udowodniły niedawne black-outy w Europie) siłownie wiatrowe oraz słoneczne. Bardziej dbano o drakońskie ograniczanie „emisji klimatycznych” niż by źródła energii faktycznie odpowiadały na potrzeby krajowej konsumpcji energii. W efekcie szacuje się, że do 2040 roku niezbędne koszty, które trzeba będzie ponieść, aby zwiększyć wydolność sieci elektrycznej, wyniosą co najmniej 200 miliardów euro.

Na skutek tego wszystkiego ceny prądu, z jakimi zmaga się Holandia, należą do najwyższych w Europie. Rachunki indywidualnych konsumentów wzrastać mają, co roku, w tempie co najmniej 4,7%. I to co najmniej przez następną dekadę. Nawet to jednak nie wystarcza, i w Niderlandach dostawy prądu są obecnie racjonowane. Operatorzy oferują tańsze taryfy dla użytkowników, którzy korzystają z prądu w nocy (dotyczy to zwłaszcza przemysłu). Zarazem – ograniczając jednocześnie dostępność energii w dzień.

Oczywiście koszty energii sprawiają, że Holandia jako miejsce lokalizacji produkcji w dużej mierze przestaje się liczyć. Firmy wstrzymują przez to planowane wcześniej inwestycje – nie będzie ich bowiem jak zasilić. Rachunki za prąd nawet drobnych konsumentów są zatrważające i dalej rosną. Ale za to rząd i klimatyczni aktywiści mają poczucie satysfakcji, że „coś robią” w imię kultu dążenia do „Net Zero”.