Kolejne incydenty na morzu – i groźby w eterze – w walce o szlaki handlowe. „Jeśli nas zaatakujecie, to zaatakujemy was jeszcze bardziej”

Na Morzu Czerwonym dochodzi do rosnącej liczby ataków z udziałem Hutich. Prócz zaburzeń natury militarnej i gospodarczej uwidaczniają się także napięcia na tle politycznym. Polem konfliktu jest to, kto ma przewodzić wysiłkom na rzecz ochrony szlaku – i czyje właściwie statki mają być chronione.

Wczoraj doszło do kolejnych prób zajęcia statków handlowych na Morzu Czerwonym. Sześć motorówek obsadzonych przez bojowników Hutich próbowało przechwycić frachtowiec ok. 50 mil morskich od jemeńskiego miasta Mocha. Do zajęcia ani nawet ostrzału jednostki jednak nie doszło.

Sugeruje to, że albo amerykańskie/koalicyjne siły były w pobliżu, albo statek miał własną ochronę złożoną z „kontraktorów”. Wynajęcie tych ostatnich, służących w ramach PMC (Private Military Companies), w niektórych przypadkach może okazać się rozwiązaniem bardziej ekonomicznym niż podróż dookoła Afryki.

Również wczoraj amerykański niszczyciel USS Laboon zestrzelił drona wystrzelonego przez Hutich. Komunikat U.S. CentCom (dowództwa odpowiedzialnego za operacje w regionie) wspomina, że doszło do tego „w samoobronie”. Wcześniej w tym tygodniu doszło też do detonacji łodzi-kamikadze. Żadna jednostka nie została jednak przy tej okazji uszkodzona. Nie jest jasne, czy łódź ta została zniszczona przez Amerykanów, czy też po prostu eksplodowała na pełnym morzu z innych przyczyn.

Zobacz też: Ceny frachtu morskiego w górę. Dalsze konsekwencje zbrojnego zagrożenia dla…

Dobrosąsiedztwo na morzu

Huti wzmagają przy tym ofensywę propagandową, grożąc, że statki wszystkich krajów, które dołączą do koalicji, zostaną przez nich zaatakowane. Od dawna straszą także, że w przypadku bombardowań ich baz w Jemenie zaatakowane zostaną okręty koalicji. Trudno dociec, czy chodzi tu o rozszerzenie takich ataków, czy o coś innego. Same bezpośrednie ataki na okręty wojenne USA prowadzą już od dawna – tyle że są one one po prostu odpierane.

Groźby te – w nieco bardziej zawoalowany sposób – Hosejn Salami, dowódca irańskiego Pasdaranu (tj. Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej). W przemówieniu wygłoszonym przy okazji wodowania nowego okrętu Korpusu, stwierdził, że pozostawanie blisko Iranu „będzie szkodliwe dla jego wrogów”. Jest to naturalnie dość czytelna aluzja do bazy amerykańskiej V Floty w Bahrajnie. Może jednak chodzić też o operację „Prosperity Guardian”, mającą zabezpieczyć żeglugę przed atakami Hutich.

Zobacz też: Creder wprowadza „stablecoina” opartego na złocie. Obiecuje DeFi, ale zapewnienia…

Wróg – śmiertelny wróg – partner z koalicji międzynarodowej

Większym problemem dla Amerykanów są konflikty w ramach koalicji. Francuska flota miała odmówić wspólnych działań (w domyśle – pod komendą amerykańską), ograniczając się do eskorty własnych statków handlowych. Francja miała też zaproponować Włochom, Holandii czy Hiszpanii własną, „unijną” operację.

Wywołało to kontrowersje pośród amerykańskich armatorów, którzy domagają się, by wobec takiego obrotu spraw również i US Navy zaprzestała chronić statki innych krajów i skupiła się na amerykańskich. Poszły za tym oskarżenia polityczne, zarzucające słabość administracji Bidena i potępiające fakt zapewniania ochrony obcym jednostkom, podczas gdy te rodzime są jej pozbawione.

Tymczasem własne operacje eskortowe rozpoczęły Indie. Po ataku „niezidentyfikowanego” drona na statki tego kraju, indyjska flota wysłała na Morze Czerwone własny zespół okrętów, wsparty przez samoloty patrolowe. Wszystko wskazuje zatem, że sił na tym akwenie będzie coraz więcej, ale działających w sposób coraz bardziej nieskoordynowany. Oczywiście nie zapowiada to rychłego zakończenia tego kryzysu.

Może Cię zainteresować:

atakiflota handlowaflota wojennafrachtFrancjaHutiIndieIrankonfliktkonflikty zbrojnelogistykaMorze Czerwoneokrętypiractwostatkitransporttransport morskiUSAwojna
Komentarze (0)
Dodaj komentarz