Bank Kanady opublikował wyniki badań, które prowadził w ramach przygotowań do wprowadzenia w kraju państwowej waluty cyfrowej. Niemal nikogo nie zaskoczył wynik – Kanadyjczycy en masse nie chcą słyszeć o CBDC. Jest to z pewnością ogromne „osiągniecie” premiera Justina Trudeau – które może przy okazji okazać się jego najtrwalszą (jakkolwiek z pewnością mimowolną) pozostałością.
Kanadyjski bank centralny (Bank of Canada vel Banque du Canada) z niejakim ociąganiem przyznał to, co wielu komentatorów i szerokie kręgi społeczeństwa Kanady mówiły głośno jeszcze przed oficjalnymi badaniami. Mianowicie, Kanadyjczycy są „sceptyczni” wobec pomysłu wprowadzenia CBDC do obiegu.
Do tego wiekopomnego wniosku doprowadziły urzędników Banku publiczne konsultacje, które w założeniu stanowić miały pierwszy etap adopcji CBDC i drogowskaz do dalszych działań. W ich ramach przeprowadzono:
- dyskusje z przedstawicielami sektora finansowego,
- badania grup fokusowych.
- rozmowy z przedstawicielami społeczeństwa obywatelskiego (dosł. „civil society groups”),
- publiczny kwestionariusz, dostępny dla wszystkich zainteresowanych obywateli.
I cóż takiego dowiedzieć się miał Bank Kanady w wyniku powyższych?
Zobacz też: IBM ujawnia chip do komputerów kwantowych. Science fiction ściga rzeczywistość
Zaproszone grono interesariuszy – „co będzie z tego dla nas?”
Po kolei – sektor finansowy był zaniepokojony o swoje profity, które ucierpiałyby w wyniku wyeliminowania opłat za pośrednictwo w dostępie do płatności cyfrowych. Tak bowiem należy najpewniej odczytać stwierdzenie, że „chciałby więcej szczegółów (…) aby lepiej zrozumieć potencjalny wpływ na [jego] model biznesowy i ogólną stabilność finansową”. Chciałyby one być pośrednikami również w dystrybucji CBDC, obawiają się także odpływu depozytów. Czyli nihil novi, w UE banki wyrażały dokładnie to samo.
W ramach badań grup fokusowych sformułowano wniosek, że ich uczestnicy „akceptują zapotrzebowanie na cyfrowego dolara w przyszłości” – co, biorąc pod uwagę oczywiste stanowisko Banku Kanady w tej kwestii i łatwość w doborze owych grup/pytań badawczych, aby uzyskać oczekiwaną odpowiedź, nie zaskakuje ani trochę. Nawet jednak uczestnicy tychże „chcieli dowiedzieć się więcej, jak by to funkcjonowało”, co jest bardzo oględnym przyznaniem do zaniepokojenia.
Grupy zaliczane do przedstawicieli „społeczeństwa obywatelskiego” – innymi słowy organizacje pozarządowe i aktywistyczne, które okazały się odpowiednio zasobne finansowo, odpowiednio głośne medialnie lub odpowiednio ustawione politycznie – miałyby „wspierać” pomysł wprowadzenia CBDC, jeśli przyczyniłoby się to do „zniesienia barier” w dostępie do finansów.
Stawiają jednak przy tym cokolwiek abstrakcyjne warunki dotyczące „inkluzywności” (styl tych odpowiedzi notabene zdradza, jakiego rodzaju organizacje i o jakim profilu ideowym zapytano o zdanie, a jakie pominięto). Pośród tych znajdują się postulaty, aby do posługiwania się CBDC nie były potrzebne dokumenty tożsamości czy połączenie z internetem (!).
Jak się łatwo domyśleć, spełnienie postulatów zarówno banków, jak i non-gov’sów, może być cokolwiek problematyczne w praktyce.
Zobacz też: Producent samochodów elektrycznych płaci za donosy. Celem może być każdy
Zwykli Kanadyczycy – „no chyba kpicie?”
Zwykli natomiast obywatele – którzy, w odróżnieniu od poprzednich głosów, nie byli pre-selekcjonowani i nie wypowiadali się „na zaproszenie” – pomysł, mówiąc obrazowo, zmasakrowali. Byli zdecydowanie przeciwni zarówno adopcji cyfrowego dolara, jak i nawet samym badaniom tego tematu. Bank oględnie ujął ich „wątpliwości” jako mające swoje źródło w chęci ochrony swej prywatności oraz obawach przed rujnującym wpływem CBDC na prawa obywatelskie,
To ostatnie można oczywiście uznać za eufemistyczne niedomówienie. W Kanadzie doskonale żywa jest pamięć oraz głęboko sięga resentyment wobec działań, które podjął rząd premiera Justina Trudeau wobec protestujących kierowców niemal dwa lata temu. W posunięciu, które powszechnie odebrano jako rażąco naruszające normy życia politycznego i wręcz autorytarne (szczególnie jak na kraj szczycący się wysokimi standardami demokracji), począł on masowo blokować konta bankowe i inne aktywa należące do protestujących.
Próbował uczynić też to z kryptowalutami, ale – wyjąwszy scentralizowane giełdami zarejestrowane w samej Kanadzie – pechowo nie zdołał.
Choć kryzys został potem w dużej mierze zażegnany, zaś środki – odblokowane, to dyktatorsko agresywne działania rządu stanowiły szok dla kanadyjskiego społeczeństwa. Przełożył on się na masową opozycję wobec lansowanego wówczas pomysłu cyfrowych dokumentów tożsamości – teraz zaś podobny efekt można obserwować wobec idei cyfrowego dolara kanadyjskiego. Nawet niektórzy zwolennicy CBDC zarzucali Trudeau, że skutecznie pogrzebał polityczne szanse realizacji tej idei w Kanadzie w przewidywalnej przyszłości.
Zobacz też: Echa milionowej kradzieży w Aurubis. Pięciu oskarżonych z zarzutami
Cokolwiek z tego będzie?
Bank Kanady zaznacza, że badania miały charakter konsultacyjny i ostateczna decyzja o przyjęciu cyfrowej waluty będzie należeć do parlamentu. Tam większość dalej ma Trudeau i jego Partia Liberalna. W teorii więc mógłby próbować to przegłosować. Tyle teorii.
Realnie zaś, biorąc pod uwagę ogromny opór społeczny, jak również szeroki dostęp Kanadyjczyków alternatywnych środków płatniczych, zwłaszcza do dolara amerykańskiego (naturalny wobec wysokiego stopnia współzależności kanadyjskiej gospodarki od południowego sąsiada), a także bitcoina – spodziewać się można, że nie nastąpi to szybko. O ile w ogóle kiedykolwiek.
W tym ostatnim przypadku będzie to z pewnością najtrwalsze, historyczne dokonanie Justina Trudeau.
Może Cię zainteresować: