Koncern IBM zamyka swoją chińską filię – przynajmniej w odniesieniu do działu badawczego, który jednak był tam mocno rozbudowany. Pracowników czekają zwolnienia grupowe, firma zaś w coraz mniejszym stopniu widzi przyszłość na chińskim rynku. Największym na świecie pod względem bazy konsumentów i niegdyś widzianym jako nader obiecującym – który jednak od lat te obietnice zawodził.
Zamknięcie czeka m.in. oddziały w Pekinie i Szanghaju. Koncentrowały się one na rozwoju i testowaniu narzędzi software’owych przeznaczonych na chiński rynek biznesowy. Czyli ten obszar, który z różnych przyczyn jest dla IBM coraz trudniejszym polem do działania. Ponad tysiąc pracowników zatrudnionych dotąd w owych działach R&D czeka zwolnienie.
Funkcję likwidowanych struktur przejmą inne instytucje badawcze firmy w Azji. IBM ma je w pobliskich, a przy tym konkurencyjnych wobec Chin Indiach (konkretnie w Bangalore). Tam z kolei firma planuje zwiększenie zatrudnienia. I bez tego w ostatnich latach dynamicznie zresztą się one rozwijały, na co wpływ ma chłonność lokalnego rynku.
Korzenie IBM zza oceanu
Jak stwierdzono w oficjalnych wypowiedziach przedstawicieli firmy, zamknięcie chińskich ośrodków badawczych podyktowane jest nasilającą się w ostatnich latach konkurencją, połączoną ze zmniejszeniem zapotrzebowania na oferowane przez firmę rozwiązania w zakresie infrastruktury informatycznej oraz komputerowych narzędzi biznesowych.
Choć oficjalne komunikaty dyplomatycznie poprzestają na powyższym, to między wierszami można również wyczytać eufemistyczne przyznanie, o co faktycznie chodzi. Od kilku lat IBM, a także wiele innych firm, znajdują się w kontekście swoich chińskich operacji w bardzo niewygodnej pozycji. Oczekiwania władz w Pekinie z jednej strony, a rządów USA i UE z drugiej są bowiem sprzeczne.
Amerykanie dążą do odwrócenia trendu przejmowania produkcji technologicznej przez Chiny. Nałożyły szereg ograniczeń dot. eksportu rozwiązań technologicznych do tego kraju. IBM jest firmą amerykańską, nie dziwi więc jej podatność na politykę prowadzoną przez USA. Nie brakuje, co prawda, także przypadków serwilizmu amerykańskich firm wobec Pekinu, jednak nie negują one ogólnej tendencji.
Firmowa wiedza w paszczy smoka
ChRL żąda z kolei pełnych transferów technologii i przekazywania jej miejscowym podmiotom, a także poddania wewnętrznego życia zagranicznych firm drobiazgowej kontroli władz. Niezależnie od tego, rząd prowadzi też kampanię na rzecz „zachęcania” (czyli wymuszania) na chińskich firmach korzystania z oprogramowania krajowych producentów. I rezygnacji z amerykańskich.
Efektem tego jest raptownie malejący rynek na rozwiązania firm takich jak IBM. Nie mogą one zakładać, że będą w stanie zaoferować w Chinach swoje najlepsze produkty. Z kolei rozwiązania techniczne opracowane w samej ChRL – mimo że formalnie własność firmy – nie jawią się jako bezpieczne przed zakusami chińskich władz oraz współpracujących z nią, tamtejszych koncernów.
Stąd też nie dziwi przeniesienie działań badawczych tam, gdzie nie będą one wystawione na podobne niedogodności.