Wzrost aktywności gospodarczej w USA w lipcu, wg. raportu S&P Global PMI zaskoczył pozytywnie. Gospodarka rozkręca się szybciej niż w pierwszej połowie roku, ale głównie dzięki usługom. Przemysł zwalnia, a presja inflacyjna w usługach znowu rośnie. Gdyby oceniać stan amerykańskiej gospodarki wyłącznie na podstawie lipcowych danych o aktywności firm, można by odetchnąć z ulgą. Ale tylko na pozór.
Wskaźnik S&P Global PMI dla całej gospodarki wzrósł do 54,6, czyli najwyższego w tym roku. Dla przypomnienia: odczyt powyżej 50 oznacza zawsze wzrost. Tyle że ten wzrost nie rozkłada się równomiernie. Usługi pędzą, a przemysł ponownie złapał zadyszkę i hamuje. Przede wszystkim silny jest komponent cen. Przypomnijmy, ze dolar ma za sobą najsłabszą polowe roku od lat 70. XX wieku.
Usługi ciągną gospodarkę, przemysł pod kreską
To sektor usług – obejmujący wszystko od opieki zdrowotnej po technologie – odpowiada niemal w całości za lipcowy optymizm. PMI dla usług podskoczył do 55,2, najwyższego poziomu od siedmiu miesięcy. To dobry znak – zwłaszcza że sektor ten zatrudnia lwią część amerykańskich pracowników.
Ale w tym samym czasie PMI dla przemysłu tąpnął aż o 3,4 punktu – do 49,5. To nie tylko pierwsza oznaka kurczenia się sektora w tym roku, ale też najsilniejszy spadek od trzech lat. Zniknęła tym samym przewaga wynikająca z wcześniejszego gromadzenia zapasów – importerzy i producenci, obawiając się kolejnych ceł, wcześniej rzucili się do zamówień, co chwilowo podbiło wskaźniki. Teraz ten efekt wyparował.
To, co dla usług jest momentem oddechu, dla przemysłu może oznaczać początek dłuższej zadyszki.
Inflacja wychyla się zza rogu
Do tego wszystkiego dochodzi temat, którego wszyscy chcieliby już unikać, ale wciąż wraca – inflacja. Ceny materiałów i usług, zarówno „na wejściu”, jak i „na wyjściu”, znów rosną. Firmy z powodzeniem przerzucają wyższe koszty na konsumentów. Ceny sprzedaży rosły w lipcu jednym z najszybszych temp w ostatnich trzech latach.
To zła wiadomość dla amerykańskich gospodarstw domowych – i dla Fedu, który próbuje utrzymać inflację w ryzach bez tłumienia wzrostu. Choć przewodniczący Rezerwy Federalnej Jerome Powell powtarza, że rynek pracy nie jest już motorem inflacji, to niedobory siły roboczej i presja płacowa wciąż pozostają elementami układanki, której końcowego obrazu wciąż nie widać.
Na razie dane z lipca wskazują, że amerykańska gospodarka mogłaby w III kwartale rosnąć w tempie 2,3% rocznie. Czyli szybciej niż 1,3% z drugiego kwartału. Ale popadajmy w euforię. Prognozy na cały 2025 rok mówią już tylko o 1% wzrostu – niemal o dwie trzecie mniej niż rok temu.
Obraz przypomina trochę biegacza, który właśnie poprawił swój najlepszy czas w sezonie, ale w cieniu diagnozy, która poddaje w wątpliwość, ile wytrzyma jego kontuzjowane kolano. Jeśli usługi przestaną nadrabiać za cały system, a przemysł nie wróci na ścieżkę wzrostu, entuzjazm może się ulotnić.
Czy można ufać tym liczbom?
Warto dodać, że lipcowe dane zbierano między 10 a 23 lipca – zanim ogłoszono nowe porozumienia handlowe z Japonią i Indonezją. Być może przyniosą one impuls dla przemysłu w kolejnych miesiącach. Ale teraz trudno dziś ocenić ich realny wpływ. Polityka handlowa USA wciąż przypomina raczej grę w pokera. Decyzje Trumpa równie często zaskakują partnerów, co rodzimych producentów.
Lipiec przyniósł solidny impuls dla amerykańskiej gospodarki, ale niepokój pozostaje. Rzecz jasna nie tylko z powodu nierównego rozkładu wzrostu, lecz inflacji i kruchości przemysłowego ożywienia. Jeśli do końca roku usługi nie zwolnią tempa, a przemysł się podniesie – można będzie mówić o miękkim lądowaniu. Ale jak na razie, gospodarka USA leci tylko na jednym silniku.