Rosja od trzech lat żyje w stanie gospodarki wojennej. Fabryki, które jeszcze niedawno produkowały sprzęt cywilny, dziś masowo wytwarzają czołgi, działa i drony. Setki tysięcy pracowników przesunięto do przemysłu obronnego, a gigantyczne wydatki na armię sprawiły, że gospodarka – mimo sankcji – nie wpadła w recesję. Problem w tym, że odłączenie się od tego modelu staje się coraz trudniejsze, wręcz ryzykowne dla samego Putina.
Produkcja zbrojeniowa idzie w dziesiątki tysięcy sztuk
Tempo wzrostu produkcji militarnej przypomina raczej mobilizację z czasów II wojny światowej niż XXI-wieczną gospodarkę. Rosja w 2025 roku wytwarza dziesięciokrotnie więcej pojazdów opancerzonych niż planowała przed inwazją na Ukrainę. Liczby są porażające: czołgi – wzrost o 260%, artyleria – o 180%, a drony Lancet – aż o 261%. Szczególnie te ostatnie, pierwotnie sprowadzane z Iranu, stały się symbolem nowoczesnej wojny i wizytówką rosyjskiej innowacyjności w warunkach izolacji.
Koszt tego militarnego przyspieszenia to przynajmniej 22 biliony rubli (ok. 263 mld USD) w latach 2022–2024. To więcej niż wynosi roczny PKB wielu średnich gospodarek. Wydatki nie maleją, a Kreml nie ukrywa, że do 2027 r. obrona nadal pochłaniać będzie lwią część budżetu. Tyle że rosyjskie finanse są już mocno nadszarpnięte sankcjami, a system bankowy i tak funkcjonuje na granicy stabilności.
Ambicje eksportowe: globalne Południe jako rynek zbytu
Putin próbuje jednak przekuć militarną gospodarkę w źródło twardej waluty. Rosja, wciąż drugi największy eksporter broni na świecie (po USA), ponownie wraca na targi zbrojeniowe w Azji, na Bliskim Wschodzie czy w Afryce. Rosoboronexport – państwowy gigant odpowiedzialny za 85% sprzedaży – chwali się portfelem zamówień wartym rekordowe 60 mld USD. Analitycy szacują, że w pierwszych latach po wojnie Moskwa mogłaby sprzedawać sprzęt o wartości 17–19 mld USD rocznie. To pieniądze, które mogą częściowo zasypać dziurę budżetową, ale nie wystarczą, by utrzymać całą machinę w takim tempie.
Tu pojawia się problem natury strategicznej. Z jednej strony, kraje globalnego Południa – od Indii po Brazylię – chętnie korzystają z rosyjskich ofert, kuszonych niższą ceną i technologiczną współpracą. Z drugiej – presja Zachodu rośnie, a potencjalni klienci mogą być narażeni na sankcje czy naciski polityczne. Putin stoi więc przed dylematem: jak utrzymać rozpędzoną gospodarkę wojenną, kiedy popyt nie wystarczy, by zakłady pracowały 24 godziny na dobę?
„Podwójne zastosowanie” jako ratunek?
Kreml coraz częściej mówi o produkcji podwójnego zastosowania – by części i technologie wojskowe można było przenieść do sektora cywilnego: lotnictwa, elektroniki, medycyny czy rolnictwa. To pomysł nie nowy, lecz trudny do zrealizowania w realiach rosyjskiej biurokracji i korupcji. A jednak Putin konsekwentnie podkreśla, że „pieniądze na zbrojeniówkę nie zostały zmarnowane”, sugerując, że traktuje je jako inwestycję w przyszły rozwój przemysłowy.
Rosyjska gospodarka weszła w fazę, z której trudno będzie się wycofać nawet po wojnie. Utrzymanie armii w pełnej gotowości stało się nie tyle priorytetem, co fundamentem systemu Putina. Moskwa liczy, że – jak ZSRR po 1945 r. – przekuje swoje wojenne zdobycze w globalne kontrakty zbrojeniowe. Ale w tle czai się ryzyko: co, jeśli po zakończeniu wojny zabraknie klientów i popytu? Wtedy militarna lokomotywa może stać się dla rosyjskiej gospodarki ciężarem, który zamiast napędzać – zacznie ciągnąć ją w dół.