Koncern Exxon Mobil podpisał w tym tygodniu protokół ustaleń z libijskim państwowym gigantem, Narodową Korporacją Naftową Libii (National Oil Corporation of Libya, NOC). Ma ono pomóc powrócić temu ostatniemu na światowe rynki naftowe – i to w znacząco szerszej skali, niż ma to miejsce obecnie. Po latach chaosu Libia rozpaczliwie potrzebuje bowiem funduszy, zaś operacje NOC to jedno z niewielu źródeł płynnych dewiz dostępnych dla tego kraju. A przynajmniej – niewielu znaczących.
Exxon nie jest pierwszym naftowym potentatem, który zainteresował się rezerwami naftowymi w tym kraju. W ramach trendu, który który zaczyna powoli przypominać wyścig (w żadnej mierze nie tak intensywny jak ten o gujańskie złoża Stabroek, ale jednak), podobne porozumienia z NOC zawarły już w tym roku także koncerny Shell i BP. A jest o co się ścigać – niewykorzystane złoża ropy, jakie skrywa Libia, są bowiem ogromne. A w perspektywie mogą być jeszcze większe.
Zmierzyć rezerwy (dotąd) niezmierzone
Jak wyszczególnia podpisany protokół, współpraca firm ma bowiem dotyczyć zwłaszcza poszukiwań nadających się do zagospodarowania złóż naftowych. Szczególnie tych podmorskich – co jaskrawo odmienne od obecnego status quo w Libii, opierającej się głównie na mniej wymagającym wydobyciu ze złóż lądowych. Ten właśnie czynnik jest też przyczyną, dla którego Libijczycy szukają „partnerów”. W myśl porozumienia, Exxon będzie szukać czarnego złota w czterech regionach na północno-zachodnim wybrzeżu kraju.
Nie będą to pierwsze doświadczenia amerykańskiego giganta z działaniami w Libii. Jednak w 2013 r. firma zmniejszyła tam zaangażowanie w związku z pogarszającą się sytuacją w zakresie bezpieczeństwa. Jak stwierdzono wówczas, firma „nie porzucała nadziei”, ale „ryzyko stawało się zbyt duże”. Przekładając z języka oficjalnego na zrozumiały, firma uciekła stamtąd, porzucając swoje operacje, gdy wojna domowa, w głębi której Libia coraz bardziej się pogrążała, po prostu to wymusiła.
Libia uchodzi za najbogatszy pod względem ropy kraj w Afryce – i to nawet tylko biorąc pod uwagę złoża lądowe. Te podmorskie mogą otworzyć nowy rozdział naftowego bogactwa w dziejach kraju. Właśnie jednak te dzieje, a konkretnie historia najnowsza, skutecznie ich zagospodarowanie (o zainwestowaniu czy rozwoju nawet nie wspominając) czynią nieomal niemożliwym. W walny sposób przyczyniła się do tego wojna domowa, trwająca z przerwami od 2011 r. i rewolucji przeciw reżimowi Muammara Kaddafiego.
Libia pod butem historii najnowszej
Po jego widowiskowym obaleniu kraj został w praktyce rozerwany na części przez różne ugrupowania zbrojne, milicje, grupy rebelianckie i przestępcze. Miejscami wyraźne były wpływy islamistów. Obecnie kraj jest podzielony na dwie główne części – wschodnią, którą po dyktatorsku włada marszałek Chalifa Haftar i jego Libijska Armia Narodowa, oraz zachodnią – w teorii administrowaną przez oficjalnie uznawany Rząd Jedności Narodowej. W praktyce, dalej rządzoną przez poszczególne milicje zbrojne.
W danych warunkach, w których znalazła się Libia, Narodowa Korporacja Naftowa stała się bodaj jedynym źródłem rzeczywiście istotnej gotówki w kraju (pomijając być może handel niewolnikami czy przemyt narkotyków do Europy). Co za tym idzie, stała się także przedmiotem zaciekłych walk watażków i grup zbrojnych o kontrolę nad nią. Walki te prowadziły do szkód dla samych operacji naftowych, które wielokrotnie w toku ostatniej dekady trzeba było alarmowo wstrzymywać.
Teraz Exxon, a wcześniej też BP i Shell, liczą, że sytuacja uspokoiła się na tyle, by móc znów spróbować zagospodarować jedne z najbogatszych złóż ropy świata. Niewykluczone, że zyski faktycznie okażą się warte ryzyka. Niewykluczone, jednak bynajmniej nie przesądzone. Libia kilkukrotnie przeżywała już wznowienie niekończącej się wojny domowej.