Zgodnie z komunikatem opublikowanym przez Ferrari, firma ta otwiera możliwość dokonywania płatności za swoje nienachalnie tanie samochody z wykorzystaniem kryptowalut. Zmiana dotyczy już teraz rynku amerykańskiego, w niedalekiej przyszłości ma natomiast zostać rozszerzona Europę i Bliski Wschód.
Zmiana ta miała zostać podyktowana prośbami i oczekiwaniami klientów, sygnalizowanych firmie na tyle często oraz w formie wystarczająco przekonującej, by owa zmieniła swoją politykę. Jak określono, ma to pozwolić na dotarcie do nabywców, którzy „niekoniecznie są naszymi klientami, ale mogą sobie pozwolić” na suoer-drogi automobil od Ferrari.
Wypowiedzi jej przedstawicieli przyznawały, że wielu milionerów (szkoda, że firmy ogranicza swoje zainteresowanie do tej grupy…) dorobiło się swoich majątków na inwestycjach w krypto bądź działalności biznesowej w tej branży, inni zaś nabywają je, szukając alternatywnych przystani dla swojego kapitału.
A miało być tak pięknie
Ferrari planuje, jak na razie, przyjmować najpopularniejsze aktywa kryptograficzne – bitcoina i ethereum oraz stablecoina Tether. Ewentualne płatności mają być dokonywane z wykorzystaniem usług operatora BitPay. przynajmniej w odniesieniu do operacji na rynku amerykańskim. Ewentualni pośrednicy w transakcjach w innych regionach świata nie zostali jeszcze wybrani.
Pośrednictwo operatora, który będzie dokonywał automatycznej konwersji kryptowaluty na wartość pieniężną, ma jakoby stanowić zabezpieczenie przed częstymi i znacznymi wahaniami cen krypto-zasobów. Ma to też nie powodować zmiany cen wyjściowych, przynajmniej zgodnie z deklaracjami marketingowymi.
Od razu zaznaczono natomiast, że BitPay będzie upewniał się o „legalności źródeł pochodzenia”, „niewykorzystywaniu [krypto-środków] do prania pieniędzy” lub „unikania opodatkowania” – co najprawdopodobniej od razu odbiera większość uroku całej inicjatywie.
Biorąc pod uwagę, że oznacza to zapewne agresywne „procedury KYC”, „AML” i inne akronimy, których wspólnym sensem jest agresywna inwigilacja i odzieranie z prywatności finansowej, można zadać pytanie, czy na pewno wielu klientów będzie bardzo chętnych do skorzystania z tej opcji. Szczególnie że osoby bogate, do których jest ona (jak cała oferta Ferrari) adresowana, mogą być szczególnie niechętne do ujawniania szczegółów swoich poczynań majątkowych byle (było nie było) detalicznemu sprzedawcy.
Zobacz też: Chainalysis tnie etaty, czyli zwolnienia u krypto-konfidenta. Jaka szkoda…
Ekologia w przeliczeniu na euro
Ferrari jest jedną z nielicznych firm motoryzacyjnych, które przeprosiły się z kryptowalutami. Wcześniej cyber-aktywa przyjmowała także Tesla, jednak wycofała się z tego pod wpływem politycznej kakofonii z radykalną ekologią i utopijnie pojmowanym środowiskiem w roli motywu przewodniego, wieszczącej rychły koniec świata z uwagi na użycie prądu do wydobycia bitcoina.
Ten same zarzuty formułowano zresztą wobec Ferrari (czy zresztą nie są dzisiaj one formułowane wobec jakiegokolwiek producenta przemysłowego?), jednak przedstawiciele tejże twierdzą, że wykorzystanie przez nich odnawialnych źródeł oraz magicznego oprogramowania sprawia, że jej produkty mają zredukowany „ślad węglowy”.
Trudno się nie zgodzić, w końcu mowa o produkcie z przedziału cenowego od 200 tys. do 2 milionów euro – a za taką cenę można nabyć dowolny certyfikat ekologiczny, nawet wówczas, gdyby ten miał jakiekolwiek znaczenie.
Może Cię zainteresować: