Tytuł niniejszego tekstu nie jest pomyłką, jakkolwiek nie można odmówić mu pewnej dozy surrealizmu. Jak to „w Kalifornii”?! Przecież ten stan jest kolebką i siedzibą tego portalu, więc jakim cudem…? Ano – cudem natury finansowej i politycznej.
Meta Platforms, Inc., poinformowała miejscowe władze, że zablokuje użytkownikom na terenie stanu dostęp do artykułów prasowych na portalu. Ma się tak stać, jeśli w życie wejdzie forsowana przez rzeczone władze ustawa, mająca umożliwić mediom przejęcie części zysków platform społecznościowym. Obecnie została ona przegłosowana przez Zgromadzenie (izbę niższą miejscowej legislatury) i czeka na rozpatrzenie w Senacie.
Meritum owej ustawy, zatytułowanej jako California Journalism Preservation Act, sprowadza się do nałożenia daniny na portale społecznościowe, z której wpływy mają być przeznaczone na dofinansowanie tradycyjnych mediów (w sposób który – na marginesie – bardzo kojarzy się z praktykami doby Średniowiecza, kiedy to prawa do feudalnych należności swobodnie sprzedawano, dzierżawiono bądź nadawano swoim wasalom).
Tym, co także odróżnia wspomnianą daninę od typowych podatków – a zarazem delikatnie upodabnia ją do mafijnych opłat „za ochronę” – jest jej nieumocowana prawnie wysokość (!). Ta ma zostać ustalona w toku arbitrażu (który notabene miał być, w swoim założeniu, rozwiązaniem dobrowolnym).
Autorzy ustawy z szeregów deputowanych do kalifornijskiego Zgromadzenia bez specjalnego skrępowania przyznali, że celem ich projektu jest w rzeczy samej zasilenie portfeli organizacji medialnych. Dodali także, że nie wierzą, aby firmy zdecydowały się na krok, przed którym te ostrzegają. Rzecznik Meta Platforms, Inc., odparł, że ruch związany z udostępnianiem materiałów prasowych na Facebooku i Instagramie to bardzo drobny procent ich obrotu i bardziej opłacać im się będzie zablokowanie tych materiałów, niż konieczność płacenia.
Którędy do koryta?
Ostatnie lata nie były łaskawe dla tradycyjnych mediów w Ameryce. Prócz utraty przez telewizję i gazety roli gatekeepera oraz pierwszego źródła informacji na rzecz sieci, ich wiarygodność oraz szacunek (tudzież jego brak), jakim się cieszą, również mocno (oj, mocno) ucierpiały. Jest to w pewien sposób logiczne, biorąc pod uwagę fakt, że znacząca większość dziennikarzy w USA popiera Partię Demokratyczną.
W sytuacji narastającego rozdźwięku polityczno-kulturowego w USA skutkowało to ich częstszym i głębszym zatracaniem obiektywności i jednoznacznym zaangażowaniem się w działalność propagandową po jednej ze stron. Tej oczywistej dla nich. Spadające ratingi zaufania i oglądalności nieodmiennie musiały w bolesny sposób odbić się na finansach mediów.
Zobacz też: Wściekłość UE – Musk wypowiedział cyrograf Twittera z Komisją Europejską
O ile dla większości mieszkańców południa czy zachodu USA to ostatnie stanowiłoby raczej powód do satysfakcji niż zmartwienie, o tyle dla kalifornijskiego establishmentu politycznego – korzystającego ze wsparcia medialnego większości stacji telewizyjnych i tytułów prasowych – to już jak najbardziej ważki problem. Ważki – bo potencjalnie dotyczący ich własnych karier politycznych. Nie trzeba chyba pytać, czy może istnieć kwestia bardziej paląca dla wyżej wymienionych?
Co jednak zrobić, gdy dziennikarze-polityczni sojusznicy są w potrzebie? Inspiracją dla klasy politycznej Kalifornii zdają się być podsumowujące psychikę organów rządowych słowa Ronalda Reagana: If it moves, tax it. If it keeps moving, regulate it. And if it stops moving, subsidize it. Mamy problem? Nic trudnego! Nowy podateczek i będzie po problemie! Prawda, jakie to proste…?
Kraina po drugiej stronie lustra
Kalifornia to, jak wiadomo, jeden z największych gospodarczo i ludnościowo stanów Ameryki. Ostatnie dekady XX w. i początek kolejnego tysiąclecia były świadkami przenoszenia się centrum amerykańskiej ekonomii na zachodnie wybrzeże. Stan ten jest siedzibą szerokiego grona firm technologicznych (w tym większości tych największych i najsławniejszych) oraz miejscem lokalizacji ogromu start-upów, tutaj też znajduje się też Dolina Krzemowa.
To wszystko jednakże nie idzie w parze z prawno-polityczną ewolucją kalifornijskiej rzeczywistości, jakie zachodziły w ostatnich latach. Władze stanowe Kalifornii, sarkastycznie określane czasem jako Ludowa Republika Kalifornii (Partia Demokratyczna rządzi tam niepodzielnie i nieprzerwanie od lat), znane są ze swojego progresywistycznego aktywizmu oraz wrażliwości społecznej, cech nader często owocujący radosną twórczością w stanowym parlamencie w celu rozwiązania wszelkich bolączek świata oraz stworzenia postępowego raju na ziemi.
Jak się łatwo domyśleć, efektem tego są jedne z najwyższych w USA podatków, jeden z najbardziej przeregulowanych, drakońskich systemów prawnych oraz jedna z najbardziej agresywnie interwencjonistycznych biurokracji rządowych, które wywierają coraz większy – i coraz bardziej negatywny – wpływ na jej gospodarczą kondycję (o społecznej nie wspominając). Dla większości Amerykanów, którym historia (jak dotąd) oszczędziła przyjemności życia pod butem systemu totalitarnego, Kalifornia często odgrywa rolę przykładu tak bliskiego rzeczywistości socjalistycznej, jak tylko to możliwa w USA.
Na marginesie można dodać, że ani Meta Platforms, Inc., ani Mark Zuckerberg osobiście nie powinien być tutaj traktowany jako męczennik idei swobody wypowiedzi i wolności gospodarczej. Wprost przeciwnie, dokonania tego ostatniego na polu cenzury obiegu nieprawomyślnych opinii na Facebooku są więcej niż znane. Był on też raczej w dobrych, a nawet niekiedy symbiotycznych stosunkach z większością liberalnych mediów w USA. Jednak jak widać, co za dużo, to niezdrowo – Święty Profit, nieoficjalny patron Doliny Krzemowej, potrafi istotnie zmienić postrzeganie spraw.
Może Cię zainteresować: