Federalna Administracja Lotnicza USA (FAA) promulgowała nowe rozporządzenie. Na mocy tegoż ustanawia nową kategorię statków powietrznych w cywilnym ruchu lotniczym. Są to maszyny typu „powered-lift” – pod którą to nazwą kryją się latające samochody, nad którymi jakże wiele się obecnie pracuje.
Zauważa się, że jest to pierwszy przypadek stworzenia przez FAA nowej kategorii lotniczej od 1946 roku, kiedy to do klasyfikacji dołączyły śmigłowce, dość często określane w mechanicznym tłumaczeniu jako helikoptery. Nowa kategoria „powered-lift aircraft„, które po polsku należałoby określić jako „pionowzloty”, obejmować ma głównie wielowirnikowce. Te z kolei najłatwiej uznać za nieco przerośniętą, pasażerską wersję drona.
W sensie formalnym jednak nie to je wyróżnia. „Pionowzloty”, podobnie jak śmigłowce, cechować się mają startem z miejsca, bez rozbiegu. W locie jednak korzystać mają także z siły napędu skierowanej poziomo. To z kolei upodabnia je do samolotów (czy też, jak określa to amerykańska klasyfikacja, „fixed-wings aircraft„).
Jest to możliwe dzięki mechanizmowi obrotu silników (niezależnie, czy te są śmigłowe, czy odrzutowe). Mechanizmy takie pojawiły się w lotnictwie stosunkowo niedawno, zaś pierwszym masowo zeń korzystającym statkiem powietrznym był wojskowy, transportowy V-22 Osprey. Idea jednak szybko przeniknęła także do lotnictwa cywilnego.
Maharażowie z FAA zadekretowali
Wprost wyrażonym celem FAA jest „uregulowanie” rozwoju powietrznych samochodów – jakich wiele jest obecnie na ekranach projektantów. Z pewnością korzystne jest to, że może to otworzyć drogę do faktycznego użytkowania podobnych wehikułów nad miastami – gdzie dotąd wydawało się to trudne do wyobrażenia, z uwagi na wszelkie sztuczne przeszkody prawne, jakie „rzeczywistość administracyjna” (czyli państwo, w różnych odmianach).
Rzecz tylko w tym, czy owo „uregulowanie” nie doprowadzi do zniszczenia dynamiki i kreatywności rynku? A niestety tak właśnie często się dzieje, gdy państwo przybywa na białym koniu, aby swoimi zbawczymi „regulacjami” uratować ludzi od zgubnych skutków wolności. Dość pomyśleć, co by było, gdyby FAA, instytucja nie wolna od najgorszych wad biurokracji, istniała w epoce braci Wright… Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której do dziś bzdurny przymus urzędniczy narzucałby np. użytkowanie dwupłatowców.
Trzeba też odnotować pewien niepokojący aspekt – tak FAA, jak i inne publikacje z uporem maniaka określają indywidualne wehikuły latające jako „powietrzne taksówki”. Nie „powietrzne samochody”. Zawsze „taksówki” – zupełnie jakby idea prywatnego posiadania takich pojazdów była czymś obmierzłym. Sama FAA już utrudnia utrudnia zresztą jak może takie prywatne posiadanie. Nowe rozporządzenie narzuca na prowadzących przymus uzyskiwania licencji pilota śmigłowca. Co kosztuje, i to niemało.
Innymi słowy – rząd i jego mania kontroli wszystkiego przeszkadza i uprzykrza w użytkowaniu powietrznych samochodów, jeszcze zanim te zdążyły się w ogóle rozpowszechnić. Być może będą one mogły być zabawką dla milionerów, oraz oczywiście polityków i urzędników. Ale niech zwykłym podatnikom się nie roi, że będą mogli latać tak samo…
Your blog post was so thought-provoking. It’s rare to find content that challenges me to think deeply about important issues.