Kilka dni temu doszło do poważnej katastrofy ekologicznej na jeziorze Dzierżno Duże. Jezioro przede wszystkim funkcjonuje jako zbiornik oczyszczający silnie zanieczyszczone wody Kłodnicy, ale także jako akwen zapewniający zabezpieczenie. Dzierżno Duże znane było również z występowania rzadkich i okazałych gatunków ryb. Kilka dni temu doszło tam do katastrofy ekologicznej. Według oficjalnych danych, ze zbiornika wyłowiono już ponad 100 ton śniętych ryb.
Dzierżno Duże walczy ze skutkami katastrofy. Jak do tego doszło?
O tym, że Dzierżno Duże zostało prawdopodobnie poważnie zanieczyszczone, wiadomo było już od połowy lipca. Mniej więcej w tym czasie wędkarze i eksperci zaczęli alarmować, że z wody wyławiane są martwe ryby. Pierwsze oględziny wskazywały, że przyczyna to poparzenia toksynami złotej algi. Problem narastał już w lipcu, a większy rozgłos sprawa zyskała dopiero w ostatnich dniach.
W akcję wyławiania śniętych ryb zaangażowali się m.in. wędkarze, strażacy oraz żołnierze WOT. Jak podaje Ministerstwo Klimatu i Środowiska z jeziora Dzierżno Duże oraz z IV sekcji wód Kanału Gliwickiego wyłowiono już ponad 100 ton martwych ryb. Dla porównania, jak podaje portal SmogLab, w lipcu 2022 roku w wyniku podobnej katastrofy ekologicznej, z Odry wyłowiono około 350 ton śniętych ryb. Dane dotyczące jeziora Dzierżno Duże są zatrważające, ponieważ mamy do czynienia ze znacznie mniejszym zbiornikiem wodnym.
W niedzielę na miejscu katastrofy pojawiła się minister klimatu i środowiska Paulina Hening-Kloska. Jak powiedziała minister „Sytuacja na zbiorniku Dzierżno pozostaje trudna, choć wydaje się, że się stabilizuje. […] Jeśli dziś miałabym ocenić sytuację, to mamy ją względnie pod kontrolą i faktycznie ta sytuacja ze złotą algą nie rozszerza się na tereny inne, niż sam zbiornik Dzierżno”. Minister poinformował również, że podejmowane są doraźne działania, które usuwają przyczynę problemu. To bariery ze słomy jęczmiennej oraz woda utleniona, które pomagają oczyścić wodę ze złotej algi.
Kolejne przepychanki polityczne, a winnych brak
Niestety Dzierżno Duże to symbol tego, że władza nie wyciąga wniosków z przeszłości. Dwa lata temu podobna katastrofa ekologiczna wydarzyła się na Odrze i jak widać, nie podjęto żadnych systemowych działań, które zapobiegłyby kolejnym zanieczyszczeniom. Ponownie obserwujemy wzajemne przerzucanie się winą przez polityków. Jest dokładnie tak samo jak wtedy, tylko teraz politycy zamienili się rolami. Ci, którzy niegdyś krzyczeli, dzisiaj milczą i vice versa.
Najlepszym tego przykładem jest premier Donald Tusk, który do tej pory nie odniósł się do sprawy. Choć, gdy podobna katastrofa wystąpiła na Odrze, nie odpuścił okazji, by wbić szpilę przeciwnikom. Niektórzy wypominaj mu, że w czasie, gdy z jeziora Dzierżno Duże wypływają martwe ryby, wstawia zdjęcia z wiewiórką.
Jednocześnie politycy obecnej opozycji, którzy są współodpowiedzialni za zaniedbania, dziś bardzo chętnie punktują przeciwników i wytykają im błędy. To przerzucanie się winą odwraca jednak uwagę od kluczowych kwestii i pytań. Niewątpliwie najważniejsza z nich dotyczy tego, w jaki sposób doszło do zanieczyszczenia jeziora Dzierżno Duże.
Opieszałość państwa i powściągliwe reakcje ekologów
Zastanawiające jest również to dlaczego państwo nie reagowało, choć specjaliści alarmowali o niepokojącej sytuacji znacznie wcześniej. Ichtiolog dr Dariusz Ulikowski w wywiadzie dla Kanału Zero powiedział, że już w połowie lipca dostrzegł pierwsze niepokojące zachowanie ryb. Ekspert oznajmił, że informował o tym Wody Polskie. Rzeczniczka WP, na pytanie, czy organizacja była w lipcu informowana przez ichtiologa o problemach odpowiedziała: „Jeżeli chodzi o lipiec, proszę mi wybaczyć, ale takich informacji jako rzecznik prasowy na ten moment nie posiadam”.
Wolontariusze i wędkarze, którzy samodzielnie rozpoczęli akcję wyławiania śniętych ryb, są zawiedzeni postawą państwa, ale i ekologów. Jak zeznał jeden z ochotników w materiale TARNOGORSKI na kanale YouTube: Jesteśmy zawiedzeni ze względu na to, że nie było tej pomocy takiej, jak powinna być i w większości pracowaliśmy własnymi siłami. Na własnym sprzęcie przede wszystkim”. Kolejny rozmówca dodaje: „Zastanawiamy się, gdzie są ci wszyscy krzyczący ekolodzy. […] Nikt się nie przyklejał do asfaltu. Nikt nie krzyczał. Nie było transparentów”.