Boeing 747-8 lądował awaryjnie w Miami po tym, jak tuż po starcie doszło w nim do pożaru. Należąca do Atlas Air maszyna to wersja towarowa słynnego Jumbo Jeta. Wydarzenie to jest kolejnym z serii incydentów, które z niepokojącą regularnością zdarzają się ostatnio właśnie samolotom tego producenta.
Najnowszy powód do bólu głowy dla władz firmy oraz organów administracji lotniczej USA zaczął się od startu z lotniska w Miami. B747-8 linii Atlas Air kierował się w stronę San Juan na Portoryko. Niestety niedługo po starcie, podczas wznoszenia się na wyższy pułap jeden z silników stanął w płomieniach.
Pięcioosobowa załoga zdołała zawrócić i wylądować awaryjnie – co z pewnością cieszy. Mniej cieszy (a bardziej zastanawia) powód kolejnego, tyleż medialnego co groźnego wypadku z maszyną firmy Boeing w roli głównej.
Organa nadzorcze – w tym Federalna Administracja Lotnicza (FAA) oraz Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu (NTSB) – od razu wszczęły dochodzenie. W toku przeprowadzonych po opanowaniu pożaru oględzin stwierdzono, że nad owiewką silnika znaleziono wyrwę kilkucentymetrowej średnicy.
Nie wymaga najpewniej zaznaczenia, że wyrwy tej powinno tam być, zaś owiewka powinna w teorii wytrzymać wszelkie obciążenia mechaniczne mogące pojawić się w toku eksploatacji. Tak przynajmniej zakładać musi firmowa specyfikacja – w przeciwnym przypadku nie dopuszczono by bowiem samolotu do użytkowania. Co więcej, uszkodzenia nie były także zapewne wynikiem zmęczenia materiałowego, samolot o którym mowa miał bowiem raptem 8 lat.
Zobacz też: Kolejna granica płonie. Wymiana ciosów między Iranem i Pakistanem, bombardowania…
Nieważne czy lata, ważne żeby było inkluzywnie
Tezą, którą podnosili rozliczni komentatorzy już przy okazji poprzednich katastrof i incydentów (w tym także tego ostatniego, z udziałem samolotu linii Alaska Airliners) jest nieprędki, lecz zauważalny spadek jakości produktów Boeinga. To z kolei ma być w prostej linii konsekwencja głębokich zmian zachodzących w kulturze firmy.
W ostatnim czasie z coraz większą częstotliwością mnożą się wobec niej zarzuty o korporacyjny aktywizm. Kierownictwo Boeinga ma w coraz większym stopniu zwracać uwagę na „modne”, politycznie poprawne zagadnienia w rodzaju różnorodności i inkluzywności, zaś w coraz mniejszym stopniu (o ile w ogóle) na faktyczne kompetencje – szczególnie na stanowiskach menedżerskich.
Efekt jest oczywisty – promowanie pracowników o właściwych poglądach czy kolorze skóry, zamiast tych, którzy faktycznie są fachowi w swojej pracy. Za tym idzie degeneracja kompetencji załogi jako całości, gorsze zarządzanie, coraz niższa efektywność produkcji oraz upadek jej jakości.
I nie wiadomo, czy w najbliższym czasie się to zmieni. Boeing ma obecnie 42 mld. dolarów długu, lecz mimo to, a także licznych wypadków oraz niepowodzeń biznesowych, nikt z kadry zarządzającej nie poniósł dających się odnotować konsekwencji. A nawet wprost przeciwnie, otrzymuje ona bonusy.
Być może katalizatorem poprawy mógłby być efektywniejszy nadzór. Taki obiecała FAA w reakcji na wypadek z udziałem samolotu Alaska Airliners. Jednak również sama FAA jest toczona przez szał inkluzywności, i bynajmniej nie jest pewne, czy i tam kwestie ideologiczne nie są ostatnio ważniejsze niż kompetencje. Pozostaje rynek – który niestety zapewne zweryfikuje dość brutalnie.
Może Cię zainteresować: