Chiny i Indie rezygnują z rosyjskiej ropy. Krach na moskiewskiej giełdzie! Co się dzieje?

Na rynku ropy znów zrobiło się dzisiaj bardzo nerwowo. Decyzja amerykańskiej administracji o objęciu sankcjami dwóch gigantów rosyjskiego sektora naftowego – Rosnieftu i Łukoilu – zaczyna przynosić realne skutki. Jak wynika z informacji z branży, największe państwowe koncerny naftowe w Chinach wstrzymały zakupy rosyjskiej ropy dostarczanej drogą morską. W praktyce oznacza to wyhamowanie jednego z ostatnich dużych kanałów finansowych, który wciąż zasilał Moskwę gotówką mimo wojny w Ukrainie.

Pekin nie chce ryzykować

Decyzja nie jest zaskoczeniem dla obserwatorów rynku, ale jej timing – owszem. Wstrzymanie zakupów następuje w momencie, gdy chińskie rafinerie zwiększały przetwarzanie, przygotowując się do sezonu zimowego. PetroChina, Sinopec, CNOOC i Zhenhua Oil – cztery filary państwowego sektora – zdecydowały się jednak na wstrzymanie transakcji z rosyjskimi dostawcami drogą morską. Jak słyszymy wśród traderów, nie chodzi o polityczny gest wobec Waszyngtonu, lecz o zwykły rachunek ryzyka: nikt nie chce być wciągnięty w wir sankcji, które mogłyby sparaliżować ich operacje w dolarowym systemie finansowym.

Trzeba jednak dodać, że chińskie firmy nie zerwały kontaktów całkowicie. Ropa przesyłana rurociągami – ok. 900 tys. baryłek dziennie, trafiających głównie do PetroChina – wciąż płynie. Tu Pekin uznaje ryzyko za minimalne, bo handel surowcem tą drogą ma charakter długoterminowy i nie przechodzi przez zachodnie instytucje finansowe.

Indie się cofają

Równolegle do decyzji Pekinu, także Indie – drugi filar rosyjskiego eksportu ropy – zaczynają przykręcać kurek. Nowe amerykańskie restrykcje sprawiają, że największe indyjskie rafinerie ograniczają import z Rosji, przygotowując się na możliwe konsekwencje finansowe.

To nie tylko symboliczny cios. Chiny i Indie odpowiadały łącznie za ponad dwie trzecie całego rosyjskiego eksportu morskiego. Jeśli obie te gospodarki zmniejszą zakupy, Rosja stanie przed poważnym problemem płynnościowym – a globalny rynek ropy może wejść w nową fazę napięć.

Czwartkowy poranek na moskiewskiej giełdzie rozpoczął się w minorowych nastrojach. Indeksy runęły, a atmosfera wśród inwestorów była wyraźnie nerwowa. Wszystko za sprawą nowej rundy amerykańskich sankcji, które tym razem uderzyły w samo serce rosyjskiej gospodarki – gigantów naftowych Rosnieft i Łukoil. Dla Kremla to cios nie tylko finansowy, ale i symboliczny: Zachód po raz kolejny pokazuje, że zamierza dławić rosyjski sektor energetyczny, dopóki wojna w Ukrainie nie znajdzie politycznego rozwiązania.

Giełda w Moskwie nurkuje

Na otwarciu dzisiejszej sesji rosyjski indeks giełdowy MOEX spadł o ponad 3%, schodząc poniżej poziomu 2 564 punktów, a dolarowy – również o 3,4% znalazł się poniżej 989 punktów. Wartość rubla osunęła się do 81,77 za dolara, co oznacza spadek o blisko pół procenta. W praktyce nie są to liczby katastrofalne, ale wystarczy spojrzeć głębiej.

Najbardziej ucierpiały oczywiście spółki objęte nowymi restrykcjami. Akcje Rosnieftu traciły niemal 3%, a Łukoil spadał o ponad 3,2%. To reakcja natychmiastowa, ale analitycy spodziewają się, że presja na te papiery utrzyma się dłużej. Uderzenie w dwóch największych eksporterów ropy to sygnał, że amerykańskie sankcje wchodzą w bardziej agresywną fazę. Moskwa ryzykuje kryzysem gospodarczym i dewaluacją rubla.

Efekt domina na rynkach

Jeszcze przed ogłoszeniem sankcji listopadowe dostawy rosyjskiej ropy ESPO – popularnej wśród azjatyckich rafinerii – były oferowane z premią ok. 1 dolara do Brent, podczas gdy na początku października sięgała ona 1,70 dolara. To sygnał, że traderzy już wyczuwali chłód nadciągający z Pekinu. Teraz, gdy chińskie koncerny faktycznie się wycofały, ceny tej mieszanki mogą polecieć w dół, ale tylko na krótko – bo światowi importerzy zaczną szukać alternatywnych źródeł, co podbije ceny ropy spoza Rosji.

Najwięcej zyska na tym Bliski Wschód, a w kolejce już ustawiają się dostawcy z Afryki Zachodniej i Ameryki Południowej. W skrócie – baryłki z „czystym rodowodem” będą w cenie.

Rosja oczywiście nie zostanie bez ropy, ale coraz trudniej będzie jej ją sprzedać bez rabatów. Sprzedaje głównie przez pośredników i „flotę cieni” – sieć statków operujących poza oficjalnymi systemami. Jednak nawet ta infrastruktura zaczyna się kurczyć, gdy na listach sankcyjnych pojawiają się kolejne podmioty, także chińskie.

Moskiewskie koncerny mogą próbować kierować więcej surowca do mniejszych odbiorców w Azji Południowo-Wschodniej czy na Bliskim Wschodzie, ale tamte rynki nie są w stanie wchłonąć takich wolumenów. To oznacza jedno: presja na obniżki cen i spadek wpływów do rosyjskiego budżetu.

Co dalej?

Rynek wchodzi w okres dużej niepewności. Z jednej strony sankcje zaczynają działać skuteczniej niż przez ostatnie dwa lata – z drugiej, ograniczenie rosyjskiej podaży może paradoksalnie wzmocnić globalny trend wzrostowy cen ropy. Pekin i Nowe Delhi znajdą nowe źródła surowca, ale zapewne droższe. W tle pozostaje pytanie strategiczne: czy Chiny, największy importer ropy na świecie, pozwolą, by amerykańskie sankcje długofalowo kształtowały ich politykę energetyczną?