Użytkownicy samochodów elektrycznych powinni płacić więcej za polisy ubezpieczeniowe dotyczące ich pojazdów. Powinny one być też odrębne dla EV i innych pojazdów. Pomysł ten forsuje Greg Smith, parlamentarzysta Izby Gmin z ramienia Torysów oraz członek Komisji Transportu.
Smith argumentuje, że ryzyko wiążące się z eksploatacją baterii EV nie koresponduje z typowymi stawkami za ubezpieczenie samochodu. Częstotliwość bowiem pożarów ich baterii – oraz, w jeszcze większym stopniu, kłopotliwość procedur gaśniczych – jest przyczyną wielkich kosztów po stronie zarówno ubezpieczycieli, jak i służb ratowniczych.
Te ostatnie zmuszone są do inwestowania milionowych kwot w specjalistyczny sprzęt do ich gaszenia. Z kolei w przypadku ubezpieczeń, utrzymywanie takich samych stawek w odniesieniu do samochodów elektrycznych i tradycyjnych jest krzywdzące w stosunku do właścicieli tych ostatnich.
Koszty szkód związanych z EV pochłaniają bowiem nieproporcjonalnie dużo środków w stosunku do wpłat ich użytkowników, „zasysając” w ten sposób fundusze pochodzące w przeważającej mierze ze składek właścicieli samochodów spalinowych i zarazem drenując kapitały ubezpieczycieli.
Zobacz też: Chińskie inwestycje – zagrożeniem dla bezpieczeństwa. Obawy w USA przed „partnerstwem” przy produkcji
.
Gorący problem
Procedury gaszenia wraków samochodów elektrycznych są uciążliwe i wymagają zastosowania dedykowanych urządzeń, które pozwalają zanurzyć płonące egzemplarze (tzw. submersion tanks). Baterie litowo-jonowe, powszechnie stosowane w wozach elektrycznych, są notorycznie trudne do ugaszenia. W przypadku ogarnięcia płomieniami nagrzewają się do ogromnych temperatur, napędzających intensywność pożaru i skutkujących zapłonami sąsiednich baterii.
Zwyczajne polewanie wodą nie jest w ich przypadku szczególnie efektywne, bardzo ciężko jest bowiem ochłodzić wnętrze nagrzanej baterii. Z kolei brak wychłodzenia skutkuje łatwymi nawrotami płomieni, nawet tych z pozoru już ugaszonych. Z tego względu w przypadku pożaru baterii litowo-jonowej częstokroć zaleca się po prostu czekanie, aż całość się wypali (co może trwać długo, przez to, że w trakcie pożaru baterie uwalniają kolejne łatwopalne substancje).
To oczywiście nie wyczerpuje katalogu atrakcji związanych z omawianymi bateriami – są one także kłopotliwe w utylizacji, zawierają toksyczne substancje, które w przypadku uszkodzenia łatwo wydostają się na zewnątrz itp. Wszystko to, zdaniem Smitha, domaga się, aby koszty związane z eksploatacją EV były pokrywane przez ich nabywców, a nie innych kierujących. Lub – co oczywiste – podatników.
.
Może Cię zainteresować: