Globalna gospodarka właśnie wjeżdża w najwolniejszą dekadę wzrostu od lat 60. Tak przynajmniej twierdzi Bank Światowy, który mocno ściął swoje prognozy. Główna przyczyna, która wywróciła wszystko do góry nogami? Rzecz jasna cła w USA wprowadzone przez administrację Donalda Trumpa. Te już teraz zaczynają zbierać krwawe globalne żniwo.
USA, Europa i Japonia na minusie. Chiny? Twardo stoją
Jeszcze sześć miesięcy temu prognozy były bardziej optymistyczne. Teraz niemal dwie trzecie krajów dostało cięcie. W 2025 roku światowy wzrost ma wynieść zaledwie 2,3%, a w 2027 — tylko 2,6%. I to mimo braku recesji w prognozach.
Stany Zjednoczone, Europa i Japonia to trzy główne gospodarki, które dostały mocno po kościach. USA szczególnie po wprowadzeniu uniwersalnej stawki celnej 10% na wszystkie importowane towary, a także wyższych taryfach na stal i aluminium, rynki finansowe zareagowały paniką. Cła zostały częściowo uznane za nielegalne, ale dzięki apelacji administracja Trumpa na razie utrzymała je w mocy.
W odróżnieniu od USA, Chiny nie zostały zdegradowane. Według raportu mają wystarczająco dużo narzędzi fiskalnych i stabilności, żeby przetrwać globalne zamieszanie. Nawet jeśli atmosfera przypomina gospodarczy rollercoaster.
Co nas czeka dalej? Możliwe turbulencje i inflacja
Bank Światowy ostrzega, że jeśli USA zdecydują się na kolejną falę ceł, może dojść do scenariusza katastroficznego. Zablokowania światowego handlu, załamania zaufania, inflacji i totalnego chaosu na rynkach. Recesji na razie nie przewidują – szanse oceniono na mniej niż 10% – ale klimat nie napawa optymizmem.
Na dokładkę swoje prognozy obniżyła też OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju). Według niej globalna gospodarka spowolni do 2,9%, a to mniej niż poprzednie 3,1%.
Fakty są jednak takie, że nastroje są najgorsze od czasów pandemii. Analitycy ostrzegają: wystarczy jeden kolejny szok, żeby zapaliły się czerwone lampki na całym globie. Jedna iskra i będzie wielkie „boom”. Z kolei przedsiębiorcy już liczą straty. Wzrost cen importowanych surowców i półproduktów to problem nie tylko dla producentów stali czy elektroniki, ale także dla konsumentów. Inflacja może znów zacząć galopować, a banki centralne znajdą się w potrzasku między podnoszeniem stóp a groźbą stagflacji.