Aktualizacja się „powiodła”. Firma zdalnie uniemożliwia korzystanie z *prywatnego* sprzętu

Firma Echelon udostępniła swoim użytkownikom aktualizację oprogramowania. Słowo „udostępniła” jest przy tym pewnym eufemizmem, który bardziej sprowadzał się do przymusu niż opcji. Dlaczego ma to takie znaczenie? Otóż wspomniana aktualizacja… domyślnie uniemożliwiła korzystanie z wyprodukowanego przez firmę sprzętu sportowego (!)

Bywacie może, P.T. Czytelnicy, zirytowani ciągłym, nachalnym i bezczelnym stręczeniem niekończących się aktualizacji oprogramowania? Nie tylko komputerów i telefonów, ale w zasadzie wszystkiego. Ciągle i ciągle użytkownicy widzą komunikaty „aktualizacja gotowa do pobrania” – oczywiście w towarzystwie komunikatów grożących straszliwymi konsekwencjami, jakie niechybnie wydarzą się, jeśli tylko posiadacz uczyni cokolwiek innego zamiast posłusznie ściągać i instalować kolejne dziesiątki i setki megabajtów danych.

To oczywiście i tak bardziej optymistyczny scenariusz. Nie brak bowiem firm, które nie tylko stręczą swoje apdejty, ale też usiłują w najbezczelniejszy sposób wymusić – siłowo – ich instalację. Któż nie spotkał się z sytuacją, w której system operacyjny komputera czy telefonu informuje o tym, że aktualizacja zostanie zainstalowana – niezależnie czy użytkownik się na to godzi, czy nie (albo wręcz powiadamia o tym dopiero post factum). Z tego miejsca pozdrówmy ciepło firmy Microsoft (Windows), Google (Android) i wiele, wiele innych

Określenie czegoś takiego butą i skrajną pogardą dla klientów byłoby najpewniej i tak zbyt słabym terminem. Chodzi bowiem o sprzęt, który legalnie stanowi własność nabywcy – a wobec którego te ostatnie zachowują się, jakby należał dalej do nich i mogły sobie z nim robić, co im się żywnie podoba. Aroganckie korporacje, które sobie tak pozwalają, w istocie postępują identycznie co cyberprzestępcy wykorzystujący ransomware, by blokować ofiarom ich elektronikę i wymuszać okup za jej odblokowanie.

Własność – tylko dla koncernów?

Wszystko to skłania też do zadania pytania, ile jest dziś w istocie warte fundamentalnie ważne w sensie cywilizacyjnym pojęcie „własności prywatnej” – skoro byle korporacja może ją w sobie traktować z takim lekceważeniem. I nie wiedzieć czemu nie spotykają jej (a zwłaszcza jej zarządu) podobne konsekwencje karne i cywilne, co w przypadku ujętych cyberprzestępców. Oczywiście działa to tylko w jedną stronę – spróbuj, drogi użytkowniku, naruszyć WŁASNOŚĆ INTELEKTUALNĄ FIRMY!, a od razu okaże się, że własność prywatna jednak może być zawzięcie chroniona prawnie…

Jedyną różnicą jest fakt, że owe bezczelne koncerny, zamiast pieniędzy, usiłują wymusić na klientach ich dane – i posłuszeństwo. I choć oczywiście indywidualny użytkownik nie jest w tym starciu zupełnie bezsilny – w Sieci znaleźć można obfitość pomysłów i narzędzi, w jaki sposób przełamać firmowy przymus i być w stanie odmówić, gdy znów pojawia się „obowiązkowa aktualizacja” – to zmuszanie ludzi, by angażowali się w amatorskie hakerstwo tylko po to, by móc niezależnie korzystać ze swoich własnych urządzeń, jest najzwyczajniej skandaliczne.

Dopiero w kontekście tego przydługiego wywodu w pełni docenić można tytułową historię z firmą Echelon w roli głównej. Firma ta produkuje „inteligentny” sprzęt sportowy – bieżnie, rowery stacjonarne etc. Najpewniej nie każdy nabywca korzysta z pełni zestawu owych „inteligentnych” usług, jakie firma oferuje. Każdy jednak, można założyć, robi użytek z ich funkcji podstawowej. Jakież musiało być ich zaskoczenie, gdy najnowsza aktualizacja Echelonu zamieniła ich prywatną własność w wielkogabarytowe obciążniki do papieru. Do niczego innego mogą się bowiem nie nadawać.

„Aktualizacją się powiodła”

Nie był to przy tym błąd firmy lub jej oprogramowania – zrobiono to absolutnie z rozmysłem. Aktualizacja zmieniła sposób uruchamiania się urządzeń sportowych. Od teraz, aby działać **muszą** one być mieć niezakłócone połączenie internetowe z serwerami firmy. Przy starcie wysyłają one do firmy sygnał handshake, w odpowiedzi na który systemy Echelonu przysyłają tymczasowy, zmienny kod odblokowujący. Bez owego sygnału handshake urządzenia po prostu nie działają.

To – w sensie przynajmniej etycznym, jeśli też nie prawnym – najbezczelniejsze obrabowanie klientów z ich kupionego niemałym kosztem sprzętu, jeśli ci **dodatkowo** nie będą opłacać się firmie oddawaniem za darmo swoich danych (które przecież też mają wymierną wartość materialną), wprost prosi się o litanię zarzutów prokuratorskich wobec firmy, jej kierownictwa oraz pracowników bezpośrednio odpowiedzialnych za ten „pomysł”.

A co, jeśli Echelon kiedyś upadnie? Wtedy sprzęt w ogóle przestanie działać – na zawsze. Klienci zaś pewne nawet nie będą mieli kogo pozwać – skoro firma zbankrutowała… Jedyną ich nadzieją jest, i w takim przypadku, i już obecnie, działanie w opinii korporacyjnych prawników „nielegalne”, czyli złamanie software’owych zabezpieczeń sprzętu. Pytanie, kto się na to faktycznie zdecyduje – a kto pozwoli się okradać firmowym decydentom. Z danych, pieniędzy czy swobody wyboru – ale zawsze.