Ponad tydzień temu, przed wizytą Donalda Trumpa w Nowym Jorku w związku z sesją zgromadzenia ogólnego ONZ – tą, która zasłynęła z najprawdopodobniej złośliwego wyłączenia ruchomych schodów i telepromptera, gdy miał z nich skorzystać amerykański prezydent (co skądinąd przyczyniło się do wszczęcia odrębnego śledztwa, i to z całkiem poważnych paragrafów) – dokonano przypadkowego niejako odkrycia, która dla służb USA stała się szokiem, zaś dla ekspertów prawa międzynarodowego – zupełnie realnym aktem agresji podjętym przez Chiny przeciwko USA.
Rutynowe działania podjęte przez amerykańską Secret Service w celu zabezpieczenia wizyty Trumpa zaowocowały wykryciem nieprawidłowości w sferze łączności. Dalsze działania śledcze ujawniły, że niedaleko Nowego Jorku, raptem 35 kilometrów za miastem, znajdowała się gigantyczna farma kart SIM. Ukryta w pięciu opuszczonych blokach mieszkalnych, szybko doczekała się porównań do broni (nomen omen) masowego rażenia w dziedzinie telekomunikacji. I nie bez powodu. Na miejscu odkryto baterie ponad 100 tys. kart SIM oraz trzysta serwerów tej sieci.
Dusząca pajęczyna SIM
Farma była oczywiście niezarejestrowana i nielegalna. Ciężko zresztą, by było inaczej, biorąc pod uwagę fakt, że jej gigantyczne rozmiary umożliwiały działania takie jak zupełne zakłócenie łączności telefonicznej w całym Nowym Jorku i okolicach, ataki DDoS, „wyłączanie” wież przekaźników telefonicznych, a także masowe przekazywanie spamu telefonicznego czy próby przejmowania kontroli nad siecią telefoniczną. Podejrzenia i pytania o to, kto mógł stać za działalnością tak groźnej, a przy tym wyrafinowanej placówki, padły na Chiny i tamtejsze służby specjalne. A dowodów o tym świadczących ma być coraz więcej.
Co gorsza i jak się okazuje, wykryta w Nowym Jorku farma, mimo że sama w sobie stwarza zagrożenie niemal na skalę narodową, stanowi ledwie czubek góry lodowej. Takich samych placówek, poukrywanych po Stanach Zjednoczonych (z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można zresztą założyć, że nie tylko tam) mają być dziesiątki lub wręcz setki. Źródła w amerykańskich służbach kontrwywiadowczych, wypowiadając się anonimowo dla prasy, miały tę liczbę szacować na około 60-100 podobnych farm. Wszystkie razem byłyby w stanie wywołać łącznościowy Armageddon w Ameryce.
Czy też – może dokładniej – stanowić narzędzie ewentualnej agresji telekomunikacyjnej na USA i przyczynić się do zniszczenia tamtejszej sieci. Lub przejęcia nad nią kontroli przez Chiny. Termin „agresja” jest tutaj nieprzypadkowy. Działania terrorystyczne wymierzone w infrastrukturę krytyczną – a za taką należy uznać aktywność farm SIM, które mogą zupełnie zniszczyć sieć telefoniczną – za którymi stoi podmiot państwowy, są zgodnie z prawem międzynarodowym traktowane jako pełnoprawny akt wojny, równoznaczny z bombardowaniem lub zajęciem terytorium.
Zabić wroga – jego własnymi rękami
Mając to na względzie, przedstawiciele amerykańskich służb nieoficjalnie przyznawali, że są zszokowani skalą penetracji sfery łączności USA przez komunistyczne Chiny. Już dokonać miano serii nalotów na obiekty podejrzewane o obsługę działań chińskich, jak się podejrzewa, służb, związanych z tamtejszym Ministerstwem Bezpieczeństwa Państwowego (jest to resort skupiający w sobie funkcje organów wywiadu i represji). Jak dotąd jednak z dostępnych informacji wynika, że zlikwidowano dotąd ledwie pięć farm SIM. A pozostawać ich mają jeszcze dziesiątki.
Wskazuje się, że do wykrycia części z nich doprowadziły akty tzw. swattingu, czyli fałszywego wezwania ciężko uzbrojonych oddziałów antyterrorystycznych (stąd właśnie nazwa – SWAT, czyli Special Weapons And Tactics) na czyiś adres, pod zmyślonym, a przy tym groźnie brzmiącym pretekstem – licząc, że dojdzie do pomyłkowej strzelaniny lub śmierci. Seria takich ataków miała miejsce w ubiegłych miesiącach, a jej celem byli przedstawiciele amerykańskiej administracji, środowisk politycznych związanych z Trumpem i Republikanami, oficerowie służb czy blogerzy i influencerzy internetowi.
Jak się wskazuje, właśnie farmy SIM miały być wykorzystywane do takich akcji. Tym samym – wynika z tego logiczna konkluzja – Chiny i ich służby specjalne podejmowały próby dokonania pośredniego zamachu na cały szereg przedstawicieli amerykańskiego państwa. Co z kolei samo w sobie stanowić by miało kolejny akt wojny. Skądinąd właśnie jeden z takich ataków wiosną doprowadzić miał do otworzenia śledztwa, w wyniku którego w ogóle zorientowano się w jakości problemu. Teraz w USA powoli orientują się także w kwestii jego skali.