Z dealu jednak nici? Porozumienie UE i USA trzeszczy – przez cenzorskie „regulacje”

Jak wynika z opublikowanych doniesień, porozumienie handlowe na linii UE-USA może być (i najprawdopodobniej jest) zagrożone. Choć przy świetle kamer i mniej lub bardziej szczerych uśmiechów ogłoszono je światu już miesiąc temu, w dalszym ciągu nie pojawił się oficjalny, wspólny komunikat, który by je formalizował. Jak się okazało, nie wynegocjowano jeszcze wszystkiego – zaś spór o szczegóły może jeszcze wykoleić cały zawarty układ.

Jak wiadomo, porozumienie zawarli Donald Trump, który przyleciał do Szkocji pograć w golfa, oraz Ursula von der Leyen, która przyleciała tam spotkać się z Trumpem. Samo to w istocie sugeruje, jakie były jego warunki – pozwalało ono jednak uniknąć jeszcze gorszego scenariusza. Podyktowana przez stronę amerykańską mocno jednostronna umowa miała bowiem zażegnać groźbę transatlantyckiej wojny handlowej, potencjalnie rujnującej dla europejskich eksporterów.

I ten cel w dużej mierze osiągnęło – choć nie bez daleko posuniętej krytyki Komisji Europejskiej w niektórych krajach wspólnoty. Tę – a także osobiście Ursulę von der Leyen – oskarżano zarówno o ustępliwość i nieudolność w prowadzeniu negocjacji, jak i (co w przypadku KE nie byłoby bynajmniej nowością) o uzurpowanie sobie uprawień, których nie posiada, oraz składanie w imieniu krajów członkowskich deklaracji, na które te nie udzieliły jej mandatu.

Deal jednak zawarto – i powinien on zostać oficjalnie ogłoszony. Nie został, gdyż diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach, zaś strony, negocjując brzmienie formalnego komunikatu, nie mogą dość do porozumienia. Problemem jest właśnie szczegół techniczny – a mianowicie rozumienie terminu „bariery poza-celne”. Amerykanie rozumieją to w ten sposób, że taką barierą, dla amerykańskich gigantów technologicznych, jest (nie)niesławne unijne prawo znane jako Akt o Usługach Cyfrowych (Digital Services Act, DSA).

Cenzura niepożądanej mowy ważniejsza dla UE niż handel?

Przepisy te są szeroko krytykowane w samej UE za swoje cenzorskie zapędy. Uprawniają one bowiem rządy do blokowania treści w Internecie, które te uznają za „nielegalne”, „szkodliwe”, „fałszywe” „nienawistne” etc. Innymi słowy – do blokowania absolutnie dowolnych treści, co efektywnie oznacza cenzurę słowa, a także żądania tego samego od operatorów platform internetowych. Tak się składa, że większość z takich platform – X/Twitter, Facebook, Instagram etc – to portale amerykańskie.

Tymczasem UE, jak wynika z dostępnych informacji, oczekuje „zabezpieczenia” swojego reżimu prawnego we wspólnym oświadczeniu. Przedstawiciele amerykańscy nie chcą się na to zgodzić. Sprawa nie jest przy tym błaha. Przeforsowanie obowiązywania przepisó DSA w wersji żądanej przez unijnych urzędników efektywnie rozciąga bowiem ich oddziaływanie poza samą UE. USA tymczasem nie chcą słyszeć o tym, by Unia mogła efektywnie cenzurować treści firm mających siedziby (i serwery) w Ameryce.

Ze względu na te rozbieżności wspólnego komunikatu dalej nie tylko nie ogłoszono, ale nawet nie sformułowano. Bez jego oficjalnego ogłoszenia Donald Trump nie ma zamiaru, jak informowali amerykańscy negocjatorzy, podpisywać zarządzenia formalnie obniżającego cła na towary z UE do poziomu 15%. Możliwe zatem, że ulga niektórych eksporterów była przedwczesna. Być może natomiast – wbrew ich własnym „reprezentantom” – w pewnym zakresie skorzystać mogą europejscy internauci.