Wskaźnik Buffetta — jeden z najprostszych, a zarazem najostrzejszych barometrów wyceny rynku akcji — właśnie osiągnął najwyższy poziom w historii. Na początku lipca 2025 roku przekroczył wartość 209%, bijąc rekordy z czasów bańki dot-com i kryzysu finansowego z 2008 roku. Czy to zapowiedź kolejnej bessy? A może tym razem rynki naprawdę „odłączyły się od rzeczywistości”?
Czym jest wskaźnik Buffetta?
Zanim przejdziemy do interpretacji, przypomnijmy podstawy. Warren Buffett, legenda inwestowania i CEO Berkshire Hathaway, od lat podkreśla, że najlepszym wskaźnikiem przewartościowania rynku jest relacja łącznej kapitalizacji amerykańskich akcji do nominalnego PKB USA.
W dużym uproszczeniu: gdy wycena rynku przekracza realną wielkość gospodarki, rośnie ryzyko, że inwestorzy płacą za akcje więcej, niż są one warte w kontekście fundamentów.
Buffett sam określał ten miernik jako „prawdopodobnie najlepszy pojedynczy wskaźnik tego, gdzie znajduje się rynek w danym momencie”. Historycznie poziom 100% był uważany za granicę równowagi. Dziś jesteśmy ponad dwukrotnie powyżej tej granicy.
Dlaczego to niepokoi?
Wskaźnik na poziomie 205% oznacza, że wycena rynku akcji przekracza 2-krotność PKB Stanów Zjednoczonych. To nie tylko ekstremalnie drogo — to terytorium, które wcześniej kończyło się tylko w jeden sposób: bolesną korektą.
W latach 1999–2000 wskaźnik sięgnął 160% — i w efekcie pękła bańka dot-com. Przed krachem 2008 r. – wynosił około 140%. Teraz jesteśmy daleko ponad tymi wartościami, a rynek zdaje się tego nie dostrzegać. Albo nie chce.
Na pierwszy dzień lipca, kiedy wskaźnik przekroczył 205%, reakcja Wall Street była zaskakująco spokojna. Dow Jones wzrósł o 1%, ale S&P 500 był praktycznie płaski, a Nasdaq spadł o 0,6%. Inwestorzy porzucali spółki technologiczne — które napędzały rynek przez ostatnie miesiące — i zaczęli rotować w kierunku spółek defensywnych z sektora zdrowia (Amgen, Merck, UnitedHealth).
To może być pierwszy sygnał „ucieczki do jakości” — klasycznego manewru przed spadkami.
Rynki ignorują ostrzeżenie
Odpowiedź tkwi w trzech słowach: pieniądz, polityka i … Moda na pasywne inwestycje. Od czasu pandemii rynek amerykański był wspierany przez bezprecedensowy napływ kapitału — zarówno z polityki monetarnej (niskie stopy i luzowanie ilościowe), jak i fiskalnej (ulgi podatkowe, transfery socjalne, federalne wydatki). W 2025 roku ta tendencja wcale nie zanika — wręcz przeciwnie. Prezydent Trump podpisał właśnie gigantyczną ustawę wydatkową, która znów zalała rynek płynnością.
Po drugie, rośnie znaczenie pasywnego inwestowania. Fundusze ETF i indeksowe kupują akcje „w pakiecie”, niezależnie od wyceny — co wypacza mechanizmy rynkowe i pompuje indeksy w górę, nawet gdy fundamenty nie nadążają.
I wreszcie polityka. Perspektywa dalszych cięć podatków, deregulacji i nacisków na Rezerwę Federalną, by obniżać stopy procentowe, działa jak narkotyk na inwestorów. Tyle że każdy hossa „na kredyt” kiedyś się kończy — pytanie tylko: czy to będzie miękkie lądowanie, czy twarde zderzenie?
Wskaźnik Buffetta nie mówi nam, kiedy rynek się załamie — mówi tylko, że jest przewartościowany. Ale historia uczy, że ignorowanie go kończyło się fatalnie. Czy tym razem będzie inaczej? Może. Ale opieranie strategii inwestycyjnej na nadziei to droga donikąd.
Jeśli rynek ma dalej rosnąć, będzie potrzebował więcej niż tylko płynności. Potrzebne będą realne fundamenty: wzrost zysków, stabilność fiskalna i polityczna wiarygodność. A z tym — jak pokazuje obecna sytuacja — bywa różnie. Wskaźnik Buffetta świeci na czerwono.