Amerykański Internet zalała fala osób pragnących dowiedzieć się, gdzie i za ile można kupić tłumiki do broni palnej. Ogromna liczba zainteresowanych składa zamówienia – jakkolwiek z odroczonym terminem dostawy. Przyczyną tego nagłego wzmożenia jest kilka akapitów, które w toku politycznej walki o budżet na Kapitolu dopisano do ustawy uzgodnieniowej. Ustawa ta cztery dni temu została uchwaliła tamtejsza Izba Reprezentantów.
Owe kilka akapitów, które wywołało cały ten rynkowy szał, włączyło do tekstu budżetu zapisy innej, nader krótkiej ustawy. Chodzi o Constitutional Hearing Protection Act (CHPA), który znosi obowiązujące w USA od 1934 roku przepisy nakładające uciążliwe wymogi biurokratyczne na posiadanie tłumików. Aby legalnie wejść w ich posiadanie, trzeba było złożyć wniosek o znaczek podatkowy (tax stamp) i zapłacić 200 dolarów Biuru ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej i Materiałów Wybuchowych (AFT).
Ciężary te z punktu widzenia Europy, a zwłaszcza krajów postkomunistycznych, mogą wydawać się nieistotne. Jednak dla większości Amerykanów, przyzwyczajonych do tego, że broń to zwykły towar, który mogą kupić w sklepie bez konieczności zabiegania o żadne pozwolenia, była to ogromna bariera. Zwłaszcza mentalna. Kiedyś była to też przeszkoda finansowa (w 1934 roku 200 dolarów warte było znacznie, znacznie więcej niż dziś). Jednak inflacja „zajęła się” tym problemem.
Mimo to, cały szereg organizacji i aktywistów działających na rzecz obrony gwarantowanego II Poprawką do konstytucji prawa do broni zabiegało od lat o zniesienie tych restrykcji. Okazją do tego był właśnie forsowany przez administrację Donalda Trumpa budżet. Zniesienie restrykcji, wbrew protestom amerykańskiej lewicy, udało się doń włączyć. I wywołało to największy od lat entuzjazm na rynku tłumików – oraz wywołało ogromne wzrosty wyceny akcji ich producentów, jak SilencerCo, Dead Air czy Gemtech.
Wielka, piękna ustawa
Uchwalona przez kilkoma dniami przez amerykańską Izbę Reprezentantów i wysłana do tamtejszego Senatu ustawa uzgadniająca budżet – medialnie ochrzczona jako Big, Beautiful Bill – ma znaczenie daleko, daleko większe niż tylko następny budżet. W założeniu ma ona bowiem kodyfikować także prawnie reformy, jakie Trump i jego ekipa forsują od początku swojej kadencji – acz często środkami tymczasowymi.
Takimi jak rozporządzenia wykonawcze, które jednak przyszły prezydent mógłby odwołać. A tymczasem właśnie takimi środkami wprowadzono tak fundamentalne reformy finansów czy struktury organizacyjnej amerykańskiego rządu jak te, które realizuje Departament ds. Efektywności Rządowej (DOGE) Elona Muska. Ustawa była zatem koniecznością – z tym jednak podstawowym problemem, że jej uchwalenie normalnie byłoby niemożliwe.
W obecnym składzie amerykańskiego Kongresu, Republikanie dysponują bowiem, co prawda, większością w obydwu izbach. Jednak procedury parlamentarne w Senacie (chodzi o tzw. filibuster) sprawiają, że aby faktycznie uchwalić jakąś ustawę, konieczna jest większość kwalifikowana 60 głosów (ze 100). Tymczasem republikańskich senatorów jest 53, a z tej liczby niektórzy pozostają w chłodnych relacjach z Trumpem.
Wyjściem z tej sytuacji okazała się procedura dot. uzgodnienia budżetu (reconciliation bill), w której obowiązują inne reguły. I która pozwala przyjąć wersję budżetu „uzgodnioną” w toku negocjacji pomiędzy reprezentacjami obydwu izb jedynie zwykłą większością. I to spowodowało, że do projektu tegoż uzgodnionego budżetu wpisano całą litanię różnych spraw. Czasem w niewielkim stopniu związanych z budżetem – które jednak ustawa uzgodnieniowa pozwoli wprowadzić do obiegu prawnego.