Jak wynika z przecieków prasowych, w administracji USA rozważa się radykalne zmniejszenie ceł nałożonych na import chińskich towarów do Ameryki. Nadal byłyby one znaczące, ale nie aż tak retorsyjne jak dotąd. Rzeczniczka Białego Domu odrzuciła te doniesienia jako spekulacje. Co jednak ciekawe, nie zaprzeczyła im wprost.
Wedle dostępnych informacji, w gronie współpracowników Donalda Trumpa rozpatruje się redukcję ciężarów celnych do poziomu 50-54%. To nadal poziom mocno zaporowy, szczególnie w przypadku wielu chińskich podmiotów, których założenia biznesowe przewidywały produkcję na eksport przy zerowym lub niewielkim poziomie ceł. Jednak w porównaniu do obecnie obowiązujących, stawek rzędu 145%, zupełnie podważających opłacalność eksportu z Chin do USA, byłby to dla nich i tak znaczący postęp.
Pekin domagał się cofnięcia barier celnych od samego początku. I choć nie stanowiłoby to realizacji jego postulatów w całości, to stanowiłoby krok w kierunku obopólnie-niesatysfakcjonującego kompromisu.
USA machają marchewką
Do obniżki takiej mogłoby dojść już w przyszłym tygodniu. Jej faktyczne wprowadzenie ma jednak zależeć od tego, co wydarzy się w ten weekend. Spekuluje się bowiem, że propozycja obniżenia ceł mogła zostać sformułowana, mając na względzie rychłe negocjacje handlowe między USA i Chinami. Rozmowy takie mają rozpocząć się właśnie w ten weekend, w Szwajcarii. Dotyczyć będą, przynajmniej z początku, stopniowej deeskalacji napięć handlowych i ekonomicznych.
Chiny będą w nich reprezentowane przez wicepremiera He Lifenga, podczas gdy Stany Zjednoczone wyślą przedstawiciela handlowego Jamiesona Greera oraz sekretarza skarbu Scotta Bessenta. Jak stwierdził ten ostatni, celem USA nie jest zupełny decoupling w relacjach z Chinami, lecz „uczciwy” handel między tymi krajami. Donald Trump wielokrotnie zarzucał, że dotychczasowy model relacji gospodarczych jest rażąco jednostronny i jaskrawo faworyzuje Chiny na niekorzyść Ameryki.
Nieomal trzykrotne obniżenie ceł ma być jedną z propozycji włączonych do amerykańskiego arsenału argumentów w tych negocjacjach. Jako tzw. marchewka.
A rynki na to…
Ciekawie w tym kontekście mogą zapowiadać się oczekiwania rynkowe w stosunku do notowań akcji i aktywów. W szczególności tych najbardziej ryzykownych i zarazem najbardziej zmiennych – te bowiem mają największe szanse najszybciej zareagować na sygnały dochodzące z obydwu stron stołu negocjacyjnego w Szwajcarii. Również zresztą sama informacja o rozpoczęciu negocjacji w ten weekend wpłynęła na dynamikę cenową na rynkach.
Informacja ta, mimo że sama w sobie do żadnych zmian faktycznych jeszcze nie doprowadziła, w oczywisty sposób sygnalizuje jednak potencjalną szansę na obniżenie napięć w relacjach handlowych. Co za tym idzie, osłabł rekordowy ostatnio kurs złota. Słabnie bowiem także w reakcji na te informacje popyt na bezpieczną przystań dla kapitału, która pozwala przetrwać okres chaosu bez strat. Królewski metal tradycyjnie sprawdza się doskonale w tej roli – co było jednym z czynników sprzyjających jego niebotycznym cenom.
Dla odmiany, kurs Bitcoina zareagował entuzjastycznie. Dominująca kryptowaluta, którą zawirowania polityczno-ekonomiczne zepchnęły w ostatnich tygodniach głęboko w strefę spadków, odzyskała własnie wycenę rzędu 100 tys. dolarów. Wzrostom Bitcoina sprzyjają doniesienia o redukcji napięć, czynią one bowiem bardziej prawdopodobnymi decyzje dot. obniżek stóp procentowych. To z kolei sprzyja zainteresowaniu inwestorów bardziej dynamicznymi, lecz ryzykowniejszymi aktywami, takimi jak własnie BTC.