Trump ogłosił drakońskie cła. Ceny miedzi i farmaceutyków w górę. Giełdy reagują

Temat Donalda Trumpa oraz forsowanych przezeń ceł na towary importowane do Ameryki – w różnych formach, wymiarach i okolicznościach – można nie bez racji uznać za zagadnienie cokolwiek drugiej świeżości. Niezliczone nagłówki medialne krzyczą o tym bowiem bez mała od miesięcy – co najmniej od 2. kwietnia, gdy Trump ogłosił szereg barier celnych wedle zasady wzajemności.

O planach celnych, jakie kreślił lokator Białego Domu wiadomo było już zresztą od co najmniej października-listopada zeszłego roku – czyli od finiszu kampanii wyborczej i wyborów w USA. Zupełnie nietypowo jak na polityka, w tej kwestii swe obietnice przedwyborcze Trump składał bowiem, jak się post factum okazało, absolutnie szczerze i z zamiarem ich realizacji.

I choć niedługo po słynnym „Dniu Wyzwolenia” wspomnianego 2. kwietnia zawiesił on ich wprowadzenie, aby wynegocjować umowy – skądinąd powszechna jest obserwacja, że czasem Trump bardziej grozi niż faktycznie chce sporu, zaś realnym jego celem są po prostu bardziej korzystne umowy handlowe i zniwelowanie ogromnego amerykańskiego deficytu handlowego – to cyklicznie temat znów odżywa.

Czerwone złoto i ból głowy przemysłu

Tak jak teraz. Niezależnie od ceł z klucza państwowego, Trump lubuje się także w obciążeniach sektorowych. Takowe wprowadził już m.in. na import stali i aluminium czy części samochodowych. Teraz postawił w tym kierunku kolejny krok. We wtorek ogłosił wprowadzenie niemałych, bo 50-procentowych ceł na sprowadzaną do Stanów Zjednoczonych miedź.

Celem tego ma być wzmocnienie rodzimego wydobycia czerwonego metalu. Spowodowało to zarazem tyleż gwałtowny, co oczywisty wzrost cen miedzi na amerykańskim rynku. Krótkoterminowo może to bardzo dotkliwie ugodzić tamtejszych producentów. Równie boleśnie dotknięte mogą być podmioty z Kanady i w mniejszym zakresie Chile, czyli dwóch największych eksporterów miedzi do USA.

Trump i Big Pharma – relacja komplikacji

Na tym nie koniec. Jeszcze większe cło – w wymiarze zaporowych 200 procent – Trump chce nałożyć na leki. Także w tym przypadku miałoby to służyć przeniesieniu produkcji farmaceutycznej do Ameryki. Byłby to oczywiście prezent dla darzonych raczej umiarkowaną sympatią amerykańskich koncernów farmaceutycznych, powszechnie oskarżanych o ogromne zawyżanie cen leków.

Skądinąd relacje amerykańskiego prezydenta z sektorem farmaceutycznym są dość złożone. Członkowie jego zaplecza jednoznacznie krytykowali tzw. Big Pharmę. Także polityka prowadzona przez sekretarza zdrowia i usług społecznych w jego gabinecie, Roberta F. Kennedy’ego, jr., jednoznacznie godzi w jej interesy i ogranicza jej ogromne dotąd przywileje. Zarazem Trump chce ją jednak chronić przed tańszą konkurencją zagraniczną.