Trump chce oddać Rosji wschodnią Ukrainę? Nowe doniesienia mediów

Na Wall Street od kilku dni nie mówi się wyłącznie o stopach procentowych i chipach pod AI… Oraz o wojnie w Ukrainie. Tym razem chodzi o nieformalny, ale potencjalnie brzemienny w skutkach sygnał, że administracja Donalda Trumpa mogłaby w praktyce zaakceptować rosyjską kontrolę nad zajętymi terytoriami Ukrainy jako element „dealu” kończącego wojnę.

Rzekomo propozycja miałaby zostać wystosowana dla Rosji podczas najbliższej podróży dyplomatycznej na Kremlu. Warto podkreślić, że nie są to jeszcze oficjalne informacje… Ale w świetle ostatnich wydarzeń wydają się wiarygodne.

Kreml stawia warunki

Jeśli ktoś sądzi, że to tylko kolejne plotki z kampanijnego zaplecza, powinien uważniej wsłuchać się w to, co w ostatnich godzinach powiedział Władimir Putin i gdzie w tym wszystkim pojawia się amerykańska dyplomacja. Kreml, ustami prezydenta, postawił sprawę jasno: broń zamilknie tylko wtedy, gdy ukraińskie wojska wycofają się z terenów, które Rosja uznała za „swoje”. Bez półcieni, bez wariantów przejściowych. Krym, Donbas, Zaporoże, Chersoń, lista jest od dawna zamknięta.

Putin sprawia wrażenie przywódcy, który testuje, jak daleko może się posunąć, zanim Zachód mrugnie. Militaria mówią co innego niż propaganda: rosyjskie postępy są wolne, okupione ogromnymi stratami, a tempo operacji oznacza, że pełne zajęcie Doniecczyzny zajęłoby jeszcze długie miesiące, jeśli nie lata. Ale geopolityka rzadko podąża wyłącznie za logiką frontu. Czasem ważniejsze są nastroje w gabinetach i notowania na rynkach.

Rynki patrzą na wojnę

A tam nie ma co ukrywać widać zmęczenie wojną. Inwestorzy patrzą na Wschód nie przez pryzmat map militarnych ale cen energii, łańcuchów dostaw i ryzyka eskalacji. W tym sensie każda plotka o „porozumieniu” działa jak paliwo dla indeksów. Nawet jeśli to porozumienie miałoby oznaczać brutalne zamrożenie konfliktu kosztem Ukrainy. Waszyngton wysyła do Moskwy specjalnego wysłannika.

W tle przewija się też nazwisko Jareda Kushnera, co samo w sobie mówi wiele o stylu, w jakim Trump lubi załatwiać sprawy najwyższej wagi. Nie przez wielostronne formaty i długie negocjacyjne msze, lecz kanałami szybkimi, osobistymi, często poza radarem klasycznej dyplomacji. Wersja robocza planu podobno już krążyła między Amerykanami, Rosjanami i Ukraińcami, była przerabiana w szwajcarskich salach konferencyjnych, ale kluczowy problem, terytoria, wciąż pozostaje jak klin wbity w rozmowy.

Zełenski nie owija w bawełnę: każde rozwiązanie, które legalizuje grabież ziemi, to nie pokój, tylko nagroda za agresję. Z jego perspektywy zgoda na utratę Donbasu czy Krymu oznaczałaby polityczne samobójstwo i historyczny wyrok. Putin z kolei kwestionuje w ogóle jego mandat, wyśmiewa europejskie ostrzeżenia o zagrożeniu dla kontynentu i powtarza starą narrację o walce „do ostatniego Ukraińca”. W Moskwie nikt nie udaje już, że chodzi tylko o bezpieczeństwo. Chodzi o strefy wpływów, jak w czasach, które Europa chciałaby mieć za sobą.

Szybki pokój bardzo zły?

Dlaczego więc ten temat nagle znów eksplodował? Odpowiedź jest brutalnie prosta: polityka w USA wchodzi w newralgiczną fazę. Trump gra kartą „szybkiego pokoju”, bo to dobrze brzmi w kampanii i jeszcze lepiej rezonuje z wyborcą zmęczonym globalnymi kryzysami. Na parkietach Nowego Jorku też słychać ten ton. Szefowie banków, z Jamiem Dimonem na czele, już dawno ostrzegali, że świat wchodzi w epokę trwałej niestabilności geopolitycznej, która przestaje być „ryzykiem ogonowym”, a staje się głównym czynnikiem wyceny wszystkiego: od obligacji po startupy od AI.

Technologie sztucznej inteligencji rozwijają się dziś szybciej niż dyplomatyczne deklaracje, ale jedno łączy oba światy: niepewność. Inwestorzy oglądają mapę Ukrainy jak wykres zmienności. Każda zapowiedź rozmów z Moskwą chwilowo uspokaja nastroje, każda twarda wypowiedź Putina ponownie je podgrzewa. Europa pozostaje sceptyczna, wręcz chłodna wobec amerykańskiego optymizmu. Bruksela widzi w tym nie tyle realną próbę zakończenia wojny, ile powrót do logiki XIX wieku i koncertu mocarstw.

Jeśli rzeczywiście dojdzie do nieformalnego uznania rosyjskich zdobyczy, świat finansów przyjmie to z ulgą, ale historia może ocenić to zupełnie inaczej. Zamrożony konflikt nie znika. Geopolityka, w przeciwieństwie do algorytmów AI, ma tę przykrą cechę, że lubi wracać w najmniej oczekiwanym momencie.