Od dekad rynki mają krótką pamięć. A jednak, gdy tylko spojrzymy na wykresy sprzed blisko stulecia, nietrudno poczuć niepokój. Jesień 1929 roku to symbol początku Wielkiej Depresji – największego gospodarczego dramatu XX wieku…
… Dramatu, który zburzył mit rynku kapitałowego jako maszyny do nieustannego tworzenia bogactwa. Dziś, gdy globalne indeksy pną się na historyczne szczyty, a inwestorzy rozgrzani wizją potęgi sztucznej inteligencji ślą kapitał tam, gdzie rosną ich marzenia. Ale wielu historyków rynkowych odczuwa deja vu.
W drugiej połowie lat 20. Ameryka unosiła się na falach euforii. Konsumpcja wystrzeliła dzięki nowym formom kredytu, a banki udzielały pożyczek lekką ręką – nie tylko na samochody czy pralki, ale i na akcje. Mechanizm był prosty: wystarczyło mieć 10 procent własnego kapitału, resztę stanowiła pożyczka. Czy dziś zmieniło się to diametralnie? Nie do końca.
Wielki krach
W dobrych czasach wyglądało to jak finansowa magia. Dow Jones, który w sierpniu 1921 roku oscylował wokół 63 punktów, we wrześniu 1929 roku dobił 381. Nigdy wcześniej Ameryka nie czuła się tak pewnie. Aż do pewnego, czarnego czwartku. Choć 24 października rozpoczął się krach, a indeks stracił 11 procent. Potem przyszły dwa kolejne ciosy.
W dniu 28 października nastąpił Black Monday (spadek o prawie 13 procent) i Black Tuesday (kolejne blisko 12 procent). Kapitał, który wydawał się wieczny, zaczął znikać z prędkością światła. W samym tylko Czarnym Wtorku wyparowało ponad 14 miliardów dolarów wartości akcji. To niewyobrażalne jak na tamte czasy pieniądze.
A to był dopiero początek. Banki, których portfele również nurzały się w akcjach, zaczęły upadać pod ciężarem masowych wypłat depozytów. Fala paniki przeobraziła recesję w Wielką Depresję. Dow dotknął dna w 1932 roku, tonąc ponad 89 procent poniżej szczytu. Światu zajęło aż 25 lat, by wrócić do poziomów sprzed krachu. Niektórzy profesjonaliści z Wall Street, m.in. Mark Spitznagel wróżą powtórkę z tych wydarzeń.
Sorkin straszy krachem
Dziś, dekady później, gdy ostatnie zdarzenia gospodarcze paradoksalnie przypominają atmosferę tamtych lat, w przestrzeni publicznej coraz częściej pobrzmiewa głos ostrzeżenia. Andrew Ross Sorkin – znany ekonomiczny komentator i badacz historii krachów – mówi to otwarcie: nie chodzi o to, czy nastąpi kolejny kryzys, ale kiedy i jak bolesny będzie.
Jego diagnoza jest dość surowa. Rynek pędzi naprzód mimo rysujących się problemów: spowolnienia gospodarczego, napięć geopolitycznych, niepewności regulacyjnej. Filarem obecnej hossy stała się sztuczna inteligencja – idea wielka i fascynująca, lecz jednocześnie zdolna do tworzenia bańki spekulacyjnej równie napompowanej oczekiwaniami jak koleje w latach 20. Kredyt, choć dziś ukryty w funduszach i wyrafinowanych instrumentach, wciąż płynie do aktywów ryzykownych – od spółek technologicznych po kryptowaluty.
I tak jak w 1929 roku, znów słyszymy głośne deklaracje o demokratyzacji finansów. Wtedy obiecywano, że każdy Amerykanin może zostać udziałowcem przyszłości. Teraz mówi się o tym, że przeciętny inwestor wreszcie ma prawo wejść do wielkiego świata prywatnego kapitału – także funduszy PE czy cyfrowych aktywów. Różnica polega tylko na poziomie marketingu. Ryzyko pozostaje podobne.
BlackRock namawia do zakupów
Oczywiście są i optymiści. Larry Fink z BlackRock przekonuje, że właśnie dostęp do szerszego spektrum inwestycji może zwiększyć szansę zwykłych ludzi na realne bogacenie się. A współczesny system finansowy jest nieporównywalnie bardziej rozwinięty i kontrolowany niż ten sprzed stu lat.
Tylko czy te mechanizmy bezpieczeństwa przypadkiem nie są właśnie przykręcane? Czy nie demontujemy barier ochronnych w momencie, w którym – jeśli historia ma coś do powiedzenia – mogą okazać się najbardziej potrzebne?
Rynki zawsze szukają narracji wyższej niż liczby. W latach 20. była nią nieograniczona konsumpcja i wiara w przemysłowe jutro. Dziś króluje techno-optymizm: AI odmieni świat, ekonomia podąży za innowacją, a każdy spadek to tylko chwilowe potknięcie.
Powtarzamy narrację sprzed niemal wieku – tyle że w bardziej zaawansowanej technologicznie odsłonie. Nikt nie jest w stanie dokładnie wskazać daty kolejnego krachu. Ale historia giełd, od tulipanów po dotcomy, podpowiada jedno: okresy euforii nigdy nie kończą się cicho. Zawsze towarzyszy im krzyk, a potem długa cisza. Warto więc dziś nie tyle patrzeć na wykresy, co na historię.