Podatnicy uciekają? Władze chcą wprowadzić podatek *retroaktywny* – również dla tych, którzy już uciekli

Stan Kalifornia ma kłopot. Ten co zawsze – za mało pieniędzy. Do tego stopnia, że grozi to wręcz niewypłacalnością stanu. To może poniekąd zdumiewać, biorąc pod uwagę, że chodzi o niegdyś jeden z najbogatszych i najdynamiczniejszych miejsc na ziemi, gdzie dziś swoje siedziby ma szereg astronomicznie bogatych koncernów technologicznych. Władzom jednak wciąż brakuje środków na pokrycie monstrualnie rozdętych wydatków stanowych – pomimo rekordowych w całej Ameryce podatków. Politycy chcą jednak więcej, więcej, więcej.

Oczywiście problemy budżetowe dalece nie wyczerpują listy głębokich, strukturalnych problemów, z jakim ten zakątek Ameryki musi się zmagać. Takie jednak bolączki jak wzrost przestępczości, narkomanii, bezdomności, szalejące ceny nieruchomości, dusząca i bezwładna biurokracja czy degenerująca się jakość życia większości mieszkańców władze Kalifornii, wywodzące się z hermetycznej i odizolowanej elity miejscowej Partii Demokratycznej, obchodzą w niewielkim stopniu.

W na tyle niewielkim, że same ochoczo uchwalają coraz to kolejne, motywowane politycznie przepisy, które dysfunkcje te, zamiast rozwiązywać, jeszcze potęgują. Tak długo jednak, jak długo nie wpływa to negatywnie na osobiste kariery i majątki członków owej elity, zaś zaprzyjaźnione z Demokratami media oraz aktywiści są zadowoleni z ideologicznego stanowiska władz, tak długo te wydają się nie przejmować długofalowymi patologiami, które rodzi ich polityka i decyzje.

Chyba najbardziej wyrazistym tego przykładem jest właśnie kwestia opodatkowania. Kalifornia, niegdyś będąca autentycznym magnesem dla innowacji i przedsiębiorczości, zjawiska te w ogromnej mierze tłumi pod zwałami intruzywnych regulacji oraz podatkową chciwością władz stanu. Dla przykładu – wprowadziły one mechanizm, w ramach którego przedsiębiorcy są przymusowymi poręczycielami zobowiązań federalnych stanu. I gdy władze tych nie regulują, przedsiębiorcy automatycznie muszą je spłacać.

Po nas choćby potop

Dodawszy do tego coraz gorsze warunki życia w tym stanie, coraz gorsze a zarazem coraz droższe usługi publiczne, a także arogancję i sobiepaństwo stanowych biurokratów, usiłujących ręcznie kontrolować każdy aspekt życia (by nie szukać daleko przykładów, ogromna większość z domów spalonych w toku ogromnego pożaru Los Angeles dotąd nie została odbudowana – tylko dlatego, że urzędnicy wciąż nie wydają na to zezwoleń), Kalifornia obserwuje rosnącą liczbę podatników, którzy z tego stanu uciekają.

Oczywiście pewne fluktuacje i ruchy ludnościowe są naturalne – jednak w przypadku Kalifornii liczba ta już dłuższy czas temu nabrała alarmującej skali. Ktokolwiek chce założyć niewielką firmę, ktokolwiek może pracować zdalnie, czy ktokolwiek może po prostu podjąć pracę gdzie indziej – coraz częściej pakuje się i wyjeżdża, zostawiając cały ten fiskalno-biurokratyczny koszmar za sobą. Wedle niektórych szacunków ocenia się, że przeciętnie stan traci podatnika wraz z każdą minutą.

I tutaj znów całe na biało pojawiły się władze stanowe. Ucieczka podatników niewiele je wzruszała – przynajmniej tak długo, jak nie odczuwały tego w budżecie. Ale teraz już odczuwają, i to już od dawna. Co zatem zrobiły? Nie, oczywiście nie zmniejszyły ciężarów fiskalnych, nie ograniczyły administracyjnej samowoli ani nic w tym rodzaju. Zamiast tego znów podwyższyły podatki – i wprowadziły specjalne represje fiskalne wymierzone w tych, którzy chcieliby się wyprowadzić. A co, niech mają!

Kalifornia podatników ma za swą prywatną własność

To jednak, ku zaskoczeniu niektórych ich przedstawicieli, dalej nie przyczynia się do zwiększenia napływu pieniędzy do stanowego budżetu. Kalifornia postanowiła zatem zrobić coś, co stanowi być może rekord w dziedzinie administracyjnego zadufania. Władze stanowe chcą bowiem wyciągnąć rękę po pieniądze i majątki osób, które mieszkają poza jej granicami – a które wyprowadziły się z niej właśnie po to, by ujść fiskalnej chciwości lokalnych włodarzy.

W myśl projektu, który złożyli kalifornijscy Demokraci (którzy, jak wspomniano, niepodzielnie rządzą każdym szczeblem władz stanu), nazwanego „Ustawą o opodatkowaniu miliarderów”, mienie bogatych podatników zostałyby złupione specjalnym podatkiem. Złupione właśnie, nie jedynie opodatkowane, ponieważ ów specjalny, 1,5-procentowy podatek miałby obciążać nie przychody tych ludzi, lecz całą wartość każdego majątku wartego co najmniej 1 miliard dolarów. Majątku nie tylko mieszczącego się w Kalifornii, lecz także gdziekolwiek poza jej granicami.

Podatek odnosiłby się przy tym do wartości tych majątków w roku 2026 – obejmowałby jednak wszystkich, którzy choćby przez moment byli rezydentami stanu w 2025 i 2024 r. Oczywiście kwestią dyskusyjną pozostaje, w jaki sposób Kalifornia zamierzałaby taki podatek wyegzekwować. Nie chodzi tu tylko o obronę przed pozwami, które nieuchronnie się pojawią, ale też o zwyczajną kwestię fizyczną. Co, jeśli owi miliarderzy po prostu nie zapłacą, a inne stany, obce kraje czy rząd federalny USA odmówią ścigania ich w imieniu Kalifornii (bo niby czemu miałyby to robić…)? Słowem, może być ciekawe.