Jak wynika z informacji dopływających z kręgów pracowników obydwu tych firm, rosną tarcia pomiędzy OpenAI a Microsoftem. Najsłynniejszy bodaj startup w dziedzinie sztucznej inteligencji, mimo konkurencji ze strony xAI czy Anthropica, i największy beneficjent boomu w tej dziedzinie, boom ten chce kontynuować. Z coraz większą rezerwą patrzy na to największy inwestor i patron firmy (oraz osobiście Sama Altmana), koncern Microsoft. Na tle tej różnicy zdań pojawiają się także coraz większe sprzeczności w działaniu.
Ubiegłe tygodnie dostarczyły kilku rynkowych szoków na wieść o spektakularnych umowach, jakie OpenAI zawierała, m.in. z koncernami Nvidia i Oracle (co tymczasowo katapultowało założyciela tego ostatniego, Larry’ego Ellisona, do pozycji najbogatszego człowieka planety). Entuzjazm pośród inwestujących w akcje wszystkich tych firm był powszechny – choć nie absolutny. Prócz obserwatorów-„marud”, którzy od dawna ostrzegają, że rynek akcji Big Tech-u jest przegrzany, przelewarowany i grozi krachem, był też inny wyjątek. I to znaczący.
Microsoft patrzy spode łba
Tym była część kierownictwa koncernu Microsoft. Na mocy obowiązujących umów o współpracy gigant z Redmont miał stanowić, i wciąż stanowi, głównego dostawcę usług zapewniających obsługę działalności OpenAI. W tej liczbie – moc obliczeniową w chmurze, wykorzystywaną do treningu modeli AI. Pośród menedżerów Microsoftu kontrowersje miały wzbudzić wciąż rosnące i, zdawałoby się, nie mające końca postulaty i oczekiwania Sama Altmana i jego współpracowników dotyczące tej mocy. Chcą oni jej ciągle więcej i więcej.
A to, zdaniem niektórych reprezentantów Microsoftu (m.in. jego dyrektor finansowej, Amy Hood), niebezpieczne. Realizacja bowiem takich zamówień na moc obliczeniową wymaga bowiem stawiania wciąż nowych centrów obróbki danych. Już samo w sobie jest to wystarczająco problematyczne, biorąc pod uwagę zapotrzebowanie na energię, wodę i inne zasoby, jakie te centra generują (a co zaczyna już rodzić problemy polityczne i społeczne, nie tylko gospodarcze). Jak jednak wskazują, wszystko to może nie mieć szczęśliwego finału.
OpenAI swoje gigantyczne zamówienia składa bowiem „ponad stan”, akonto przyszłych zysków. Które, jak argumentują menedżerowie Microsoftu, wcale nie muszą się ziścić. A sentyment ten jest tym silniejszy, im silniejsze są obawy o pęknięcie bańki na rynku AI. W takiej sytuacji Microsoft zostałby z niepotrzebnymi, za to szalenie kosztownymi centrami danych, i bez nadziei na uzyskanie swojego honorarium za zrealizowane usługi, o zyskach z perspektywicznych inwestycji nie wspominając.
OpenAI w „kółku”
Mając to na względzie, twórca systemu Windows miał począć odstępować od zagwarantowanego umowami monopolu, i przekierowywać zamówienia od OpenAI na rynek. Choćby w kierunku Oracle’a. Co istotne – zamówienia także finansowane długiem, wedle modelu, który cytowani rynkowi obserwatorzy (m.in. z banku Goldman Sachs) tyleż dosadnie, co nie do końca parlamentarnie określili jako „circle jerk”, z udziałem m.in. wspomnianych Oracle’a i Nvidii.
Choć mechanizmy przepływów finansowych między tymi, i jeszcze innymi podmiotami są oczywiście skomplikowane, to można je zilustrować dość prostym przykładem. W ramach niedawnej i gigantycznej, wartej 300 mld dol. umowy, OpenAI zleca dostawy usług w chmurze Oracle’owi. Ten składa również ogromne zamówienie lub serię zamówień na chipy i sprzęt do realizacji tych usług w firmie Nvidia. Ta zaś inwestuje (znów, w zbliżonym wymiarze, rzędu setek miliardów dol.) w OpenAI.
To skądinąd nie pierwsze doniesienia o tym, że w stosunkach pomiędzy OpenAI i Microsoftem nie wszystko układa się harmonijnie, a nawet wprost przeciwnie.