Niemiecka motoryzacja drży. Trump odmawia obniżenia ceł na Europę. Tyle wyniosą obciążenia

Temat ten można podejrzewać niemal o atrybut tzw. zdartej płyty – tak często się ostatnio pojawia. Cóż z tego, skoro ma realny wpływ i przełożenie na rynkową oraz finansową rzeczywistość. Ad rem – Donald Trump znów wysuwa „bycze” oczekiwania celne (jeśli można użyć tutaj tego giełdowego określenia w stosunku do podatku, który na giełdach budzi raczej niechęć). Amerykański prezydent miał właśnie zwiększyć żądania w odniesieniu do warunków ewentualnego porozumienia handlowego z UE.

Konkretnie, Trump poinformował, że w warunkach takiego porozumienia – które miałoby stanowić podstawę do uniknięcia wojny celnej i wzajemnego obłożenia się cłami w niekontrolowanej wysokości – chce zapisać minimalną stawkę celną rzędu 15 do 20 procent. To i tak niewiele w stosunku do ceł, które Stany Zjednoczone zażądały od szeregu krajów. I to nie tylko państw Trzeciego Świata, ale także krajów uchodzących za bliskich sojuszników i partnerów gospodarczych USA, jak Japonia czy Korea.

Unijni decydenci (chodzi tu o nich, w drodze bowiem proceduralnego „rozpychania się” Bruksela wypracowała swój monopol na reprezentowanie bloku, pozbawiając kompetencji państwa członkowskie) w ubiegłych miesiącach nieoficjalnie, milcząco przyznawali, że 10-procentowe, „podstawowe” cła Trumpa najprawdopodobniej będą stanowić rzeczywistość, z którą się pogodzą. Z pewnością niemiłym zaskoczeniem jest natomiast wieść, że poziom ten ma być od półtora do dwóch razy większy.

Trump niewrażliwy na zabiegi

Dodatkowo, Trump nie ma ochoty wycofywać się także z ceł rzędu 25 procent na samochody i części do nich. Jest to element jego planu doprowadzenia do przeprowadzki przemysłu motoryzacyjnego z powrotem do Ameryki. Takie informacje przekazać miał unijny komisarz ds. handlu, Maroš Šefčovič, który prowadzi negocjacje w Waszyngtonie w imieniu strony unijnej. A to w realiach Unii Europejskiej może okazać się czynnikiem toksycznym.

Obiektywnie bowiem, cła sektorowe akurat na produkcję motoryzacyjną są mniejszym wyzwaniem dla państw UE niż ogólne, przekrojowe cła uniwersalne. Te pierwsze w bolesny sposób uderzają jednak sektor (i lobby) uważane za nieoficjalną „świętą krowę” – niemiecki przemysł motoryzacyjny. Wygórowane wpływy niemieckich koncernów na polityków w Berlinie i Brukseli doprowadzały już do suboptymalnych rozwiązań dla całej wspólnoty – ale korzystnych dla nich. Nie mają one natomiast żadnych wpływów na Trumpa – stąd prawdopodobny jest dalszy klincz.

Oczywiście, o ile Trump jednak nie blefuje – jak to kilkakrotnie już czynił.