Na Wall Street zapanował spokój. Indeksy rosną, zyski korporacji biją rekordy, a inwestorzy znów zaczynają wierzyć, że hossa może trwać wiecznie. I właśnie w tym momencie pojawia się Nassim Nicholas Taleb – człowiek, który nie wierzy w wieczność, a w nieuchronność. Autor Czarnego łabędzia, filozof ryzyka i doradca funduszu Universa Investments, nie mówi o kolejnej nieprzewidywalnej katastrofie. Tym razem jest ona zupełnie … Przewidywalna, ale nikt nie chce w nią uwierzyć.
Przewlekła choroba
Jego zdaniem nie stoimy wcale przed „czarnym”, lecz przed białym łabędziem – kryzysem, który jest aż nazbyt widoczny, tylko nikt nie ma odwagi patrzeć mu w oczy. Tym łabędziem jest rosnący amerykański dług, który coraz bardziej przypomina tykającą bombę o znanym zegarze, ale nieznanym kablu do przecięcia.
„Kiedy obsługa długu staje się największą pozycją w budżecie, to już nie ryzyko – to choroba przewlekła” – stwierdził Taleb na forum w Greenwich. I trudno się z nim nie zgodzić. W świecie, gdzie każdy dolar pożyczony wydaje się niczym więcej niż cyfrowym zapisem, łatwo zapomnieć, że odsetki nie znikają wraz z wiarą w rynek. One tylko cierpliwie rosną.
Taleb nie jest katastrofistą w hollywoodzkim stylu. Jest realistą z zamiłowaniem do statystyki i paradoksów. Dlatego ostrzega nie przed nieznanym, ale przed tym, co wszyscy znają, a mimo to lekceważą. Dla niego prawdziwe ryzyko nie kryje się w czarnych łabędziach, lecz w białych – tych, które stoją w świetle reflektorów, a mimo to nikt nie reaguje.
To musi się wydarzyć?
Mówiąc wprost: jeśli rząd USA nie zdoła okiełznać własnego długu, to w końcu dojdzie do momentu, w którym każdy punkt procentowy na rentownościach obligacji stanie się kolejnym gwoździem w trumnie fiskalnej równowagi. I nie potrzeba tu żadnego szoku geopolitycznego – wystarczy matematyka.
Mimo to Taleb nie odrzuca optymizmu. Wręcz przeciwnie – uważa, że prawdziwy inwestor powinien łączyć skrajną wiarę w rynek z obsesyjną potrzebą zabezpieczenia. „Jeśli nie przetrwasz krachu, nigdy nie zarobisz pieniędzy” – powtarza. To jego filozofia przetrwania, bliższa zasadom biologii niż finansów. Nie chodzi o to, by mieć rację – chodzi o to, by przeżyć wystarczająco długo, aby racja miała znaczenie.
Zapytany, czy sztuczna inteligencja może być cudownym lekarstwem na gospodarcze długi, Taleb odpowiedział z typowym dla siebie sceptycyzmem: „Może pomóc, ale może też zaszkodzić”. W jego oczach AI nie jest kolejnym zmywakiem, który odciąża ludzi od prostych zadań. To narzędzie, które zaczyna podgryzać sam fundament klasy średniej. Wszystkie zawody wymagające kompetencji, a nie siły fizycznej.
Jeszcze jeden „biały łabędź” w jego wizji to uzależnienie Stanów Zjednoczonych od zagranicznych talentów. Ograniczenie imigracji, szczególnie tej technologicznej, Taleb uważa za strzał w stopę. „Powinniśmy płacić ludziom za wizę H-1B” – ironizuje, ale trudno nie dostrzec w tym poważnej diagnozy. Bez dopływu nowych umysłów Ameryka może przestać być laboratorium innowacji, a stać się tylko dobrze opakowanym rynkiem zbytu.
Taleb, jak to Taleb, nie podaje gotowych recept. Ale jego przesłanie jest jasne. Każdy, który chce przetrwać, nie powinien szukać spokoju, tylko uczyć się żyć w ciągłym napięciu. Tak jak żeglarz, który nie modli się o ciszę, lecz wie, jak ustawić żagle, gdy przyjdzie sztorm.