Jak zażądała amerykańska administracja federalna i osobiście Donald Trump, prezes koncernu Intel, Lip-Bu Tan, musi odejść ze stanowiska. Lub w ten czy inny sposób je stracić. Tan, następca odwołanego pod koniec roku Pata Gelsingera, miał przynieść firmę odnowę po głębokim kryzysie, w jakim się znalazła. Ale zamiast tego wygląda na to, że dołożył on do listy kłopotów firmy. Nie z uwagi na jakość swojego przywództwa – ale otoczenie i przeszłe doświadczenia.
Jeszcze wczoraj, we środę, władze USA jedynie wyrażały daleko posunięte zaniepokojenie w odniesieniu do faktów, które wyszły na jaw w odniesieniu do Lip-Bu Tan. W swoim liście adresowanym do przewodniczącego rady nadzorczej koncernu Intel, Franka Yeary’ego, senator Tom Cotton (oraz, co ważne, przewodniczący senackiej komisji ds. wywiadu) domagał się odpowiedzi na wątpliwości wokół osoby Tana. Chodzi tutaj przede wszystkim o „głębokie powiązania” z chińskim przemysłem.
Prezes Tan miał w przeszłości być zaangażowany w bardziej niż przelotne kontakty z chińskimi firmami elektronicznymi. W tym właśnie tymi produkującymi konkurencyjne wobec amerykańskich układy półprzewodnikowe – i które postrzega się w USA jako potencjalnych, lecz bardzo realnych mocodawców kradzieży amerykańskich technologii przemysłowych. Co więcej, Tan jest też uwikłany w postępowanie karne dotyczące jego ostatniej firmy, Cadence Design.
Intel w rękach chińskiego szpiega…?
Firma ta przyznała się bowiem do winy w stosunku do zarzutów o nielegalne przekazywanie technologii chipów do chińskiego uniwersytetu związanego z tamtejszymi siłami zbrojnymi (!). Cotton zarzuca mu także, że nie ujawnił swoich przeszłych związków z firmami z Chin kontynentalnych, a także Komunistyczną Partią Chin. Mając to wszystko na względzie, konkludował senator, jakim w ogóle cudem taka osoba została prezesem jednego z najważniejszych amerykańskich koncernów Big Tech-u…?
Sentyment Cottona powtórzył dzień później Donald Trump – choć w dalece bardziej publiczny i dalece mniej delikatny sposób. Z gracją słonia w składzie porcelany stwierdził, ze prezes Tan znajduje się w sytuacji konfliktu interesów i musi natychmiast zrezygnować ze stanowiska. I że nie widzi innego rozwiązania. W ślad za jego deklaracją można się spodziewać działań nadzorczych administracji. Mając to na względzie, zmiana na stanowisku prezesa koncernu Intel wydaje się w dużej mierze przesądzona.
Długie ramie Waszyngtonu
Amerykańska administracja w sensie prawnym nie może i nie ma uprawień, by oficjalnie wymusić dymisję prezesa jednego z kluczowych dla gospodarki i technologii koncernów. De facto może natomiast uczynić to nieoficjalnie – wykorzystując w tym celu ogromną dźwignię nacisku, jakim jest możliwość objęcia sankcjami za powiązania z ChRL, a także wszczęcia śledztw i postawienia zarzutów osobom podejrzanym o naruszenia restrykcji na ten komunistyczny kraj.
Co więcej, w tym przypadku najpewniej nie musiałaby się nawet uciekać do tego. Wystarczy inne narzędzie nacisku, jakim jest aspekt ekonomiczno-finansowy. Intel realizuje warte miliardy zlecenia rządu federalnego. Jest także beneficjentem dotacji celowych z jego strony, a także rozmaitych udogodnień. Samo pozbawienie koncernu możliwości ubiegania się o kontrakty, gdzie duże znaczenie ma bezpieczeństwo technologiczne (np. Pentagonu), byłoby dla firmy katastrofalne.
I można założyć, że uczyni ona wiele, by tego uniknąć.