Morgan Stanley i Goldman Sachs alarmują: 'Zbliża się odpływ’. Ile spadnie S&P 500?

Po miesiącach nieprzerwanego wzrostu i rekordów na giełdach świata coraz częściej słychać głosy, że rynek akcji zbliża się do punktu, w którym entuzjazm ustępuje miejsca realizmowi. Zarówno Goldman Sachs, jak i Morgan Stanley przestrzegają inwestorów przed możliwym cofnięciem notowań w perspektywie najbliższych kilkunastu miesięcy. Nie chodzi tu jednak o dramat, ale raczej o zdrowy spadek.

David Solomon, prezes Goldmana, ujął to po swojemu: „Rynki mają to do siebie, że biegną. W końcu muszą się zatrzymać, żeby złapać oddech”. W jego ocenie korekta rzędu 10–20% w horyzoncie roku lub dwóch to coś, czego nie powinno się bać, lecz raczej oczekiwać z chłodną głową. Solomon przypomniał, że tego typu cofnięcia są częścią każdego zdrowego rynku byka, a najgorsze, co można zrobić, to próbować przewidzieć moment szczytu.

Zbyt wysoko, zbyt szybko

Amerykańskie indeksy w ostatnich tygodniach biły rekord za rekordem, a hossa oparta na entuzjazmie wobec sztucznej inteligencji zdawała się nie mieć końca. Nasdaq wzbijał się jak balon napompowany oczekiwaniami, S&P 500 zbliżył się do historycznych maksimów, a inwestorzy w Azji również świętowali. Nikkei 225 w Japonii i południowokoreański Kospi zaliczyły nowe szczyty.

Nawet giełda w Szanghaju, która przez lata była symbolem stagnacji, odżyła dzięki ociepleniu relacji na linii Pekin–Waszyngton i słabszemu dolarowi. Jednak tam, gdzie panuje euforia, zwykle wkrótce pojawia się pytanie o wycenę. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a także szefowie banków centralnych: Jerome Powell z Fedu i Andrew Bailey z Banku Anglii – coraz głośniej mówią o „przegrzaniu” rynków.

Korekta to nie koniec świata

Z takim podejściem zgadza się Ted Pick, nowy CEO Morgan Stanley. Jego zdaniem spadki nie są katastrofą, lecz wręcz objawem zdrowia rynku. „Powinniśmy wręcz cieszyć się z korekt – 10, 15 procent w dół bez żadnego makroekonomicznego trzęsienia ziemi to coś, co oczyszcza system”. Pick dodał, że wielu inwestorów przyzwyczaiło się do świata, w którym giełdy rosną bez przerwy, a każde wahnięcie wywołuje panikę.

Tymczasem prawdziwi gracze wiedzą, że cykliczność to fundament rynku – podobnie jak fakt, że najlepsze okazje pojawiają się wtedy, gdy większość patrzy w dół. Obaj bankowi liderzy mimo umiarkowanego tonu wobec USA pozostają optymistami, jeśli chodzi o Azję. Goldman Sachs widzi tam „jasny punkt” w globalnym krajobrazie inwestycyjnym, wskazując m.in. na nową umowę handlową pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami.

Pomimo nieustannych napięć politycznych, Pekin wciąż pozostaje jednym z najważniejszych rynków świata i trudno sobie wyobrazić globalne portfele bez ekspozycji na tamtejszy kapitał. Morgan Stanley stawia natomiast na cztery kraje: Hongkong, Chiny, Japonię i Indie. Każdy z nich ma własną narrację – od japońskich reform ładu korporacyjnego, przez chiński rozwój sztucznej inteligencji i elektromobilności, po indyjski boom infrastrukturalny.