Na Wall Street znów czuć zapach euforii. Doskonale czuje ją Paul Tudor Jones – legenda świata funduszy hedgingowych, człowiek, który zarobił fortunę na krachu w 1987 roku. Teraz uważa, że giełdy stoją u progu eksplozji podobnej do tej sprzed dwóch dekad. Tyle że tym razem może być jeszcze intensywniej, szybciej i bardziej spektakularnie.
W rozmowie z CNBC miliarder nie przebierał w słowach. Jego zdaniem wszystkie warunki do gwałtownego rajdu już są na stole. – „Trzeba się ustawić tak, jakby był październik 1999 roku” – powiedział, nawiązując do czasu, gdy Nasdaq szykował się do ostatniego, parabolicznego skoku przed pęknięciem bańki dot-comów. Jednym słowem, idąc za tą prognozą, trzeba kupować Nasdaq w ciemno.
Mieszanka, która nie zdarza się często
Tudor Jones wskazuje na dwa czynniki, które mogą napędzić nadchodzący szał: luźną politykę monetarną i rozkręconą politykę fiskalną. Rezerwa Federalna jak oczekują rynki prawdopodobnie będzie dalej ciąć stopy procentowe. Przy inflacji, która, choć wciąż wysoka, wydaje się pod kontrolą, rynek czuje się coraz pewniej. Do tego dochodzi polityka budżetowa – deficyt USA w 2025 roku sięga już 1,8 biliona dolarów, czyli ok. 6% PKB.
– „To środowisko, jakiego nie widzieliśmy od czasów powojennych” – zauważa Jones. I rzeczywiście: ostatni raz, gdy Ameryka jednocześnie pompowała fiskalnie i luzowała monetarnie w takiej skali, gospodarka wychodziła z wojennej recesji. Wtedy też rynki akcji eksplodowały. Jones ostrzega jednak, że to nie czas dla długoterminowych maratończyków.
Jego zdaniem inwestorzy, którzy chcą wykorzystać tę „pięciomiesięczną falę szaleństwa”, powinni być gotowi na błyskawiczne wyjście, gdy tylko zacznie się „blow-off top” – końcowa faza bańki, w której wszystko rośnie tylko dlatego, że… już rośnie. To klasyka psychologii rynkowej, ale Jones dodaje: takie momenty dają też największe zyski. W 12 miesięcy przed pęknięciem bańki technologicznej Nasdaq niemal się podwoił.
Co grać, gdy rynki tańczą na wulkanie?
W portfelu – według Jonesa – powinny się znaleźć złoto, Bitcoin, akcje technologiczne oraz wybrane spółki detaliczne z tzw. koszyka Morgan Stanley Retail Basket, w którym nie brakuje „meme stocks”. To kombinacja aktywów, które mają korzystać zarówno na spadających stopach, jak i na rozgrzanym do czerwoności sentymencie.
Nie ukrywa przy tym, że jego wizja przypomina „party like it’s 1999” – cytując Prince’a. Wtedy, podobnie jak dziś, inwestorzy wierzyli, że technologia zmieni świat, a bank centralny pomoże, gdy zrobi się gorąco.
Tym razem jednak może być inaczej. Zamiast racjonalnego wzrostu, świat kapitału coraz bardziej przypomina „nowe rozdanie” – napędzane przez sztuczną inteligencję, polityczne wydatki i brak dyscypliny fiskalnej.
– „To mieszanka, której nie widzieliśmy od lat pięćdziesiątych” – mówi Jones. – „Okres, który sprzyja masowym wzrostom cen w wielu klasach aktywów.” Czy to ostrzeżenie, czy zaproszenie do tańca – każdy inwestor musi sam zdecydować. Ale jedno jest pewne: jeśli Paul Tudor Jones ma rację, Wall Street dopiero zaczyna nowy rozdział.