Unijny zamordyzm klimatyczny jest nie do utrzymania – twierdzi prezes koncernu Mercedes-Benz Group AG. Zadeklarował on, że absurdalne normy emisji węglowych zabijają europejski (to znaczy: niemiecki…?) przemysł.
Powyższe tezy Ola Kaellenius zawarł w wywiadzie dla gazety Handelsblatt. Jego zdaniem, europejski przemysł czeka regres – jeśli nie w ogóle upadek – jeśli jej politykę gospodarczą dalej dyktować będą przekonania ideologiczne eurokratów. Nie zaś faktyczne realia rynkowe.
Mercedes nie daje rady
A na te składa się kilka czynników. Jednym z nich jest finansowa gilotyna, jaka już za kilka lat czeka producentów motoryzacyjnych w Europie. Ma ona opaść, jeśli branża nie wypełni zupełnie absurdalnych wymogów dot. sprzedaży samochodów elektrycznych.
Nie bez racji zauważa się, że sprzedaż nie zależy tylko od producentów – klienci też mają tu coś do powiedzenia. A nie wiedzieć dlaczego, europejscy kierowcy ani myślą kierować się w swoich wyborach gustami brukselskich biurokratów.
Fakt ten jednak do owych biurokratów zdaje się nie docierać, i dążą oni do narzucenia pełnej odpowiedzialności za udział EV w rynku na producentów. Bo przecież wystarczy, żeby ci obniżyli ceny. Oczywiście sprawiłoby to, że musieliby wówczas do interesu dopłacać – no ale to już nie problem UE…
Innym problemem – i to dla całej produkcji przemysłowej w Europie, nie tylko dla branży motoryzacyjnej, są sztucznie zawyżane ceny prądu. Wpływ na to mają znów niedorzeczne, „ekologiczne” opłaty za „emisje” związane z pracą elektrowni. UE po prostu lichwiarsko opodatkowuje prąd.
To wszystko w warunkach, gdy europejski przemysł musi zmagać się z tanią chińską konkurencją. Która nie tylko nie jest obciążana przez rząd w Pekinie absurdalnymi ciężarami, które zabijają rentowność produkcji. A wprost przeciwnie – może liczyć na hojne dotacje i inne formy wsparcia.
Cóż zrobić, gdy „planeta płonie…”
Ciekawe w tym wszystkim jest to, od kogo te skargi wychodzą. Mercedes-Benz to potentat niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego. Tradycyjnie – jednej z najistotniejszych i najpotężniejszych (nie tylko finansowo, ale też i pozaekonomicznie) branż w Niemczech.
Jej związek uchodzi za jedną z najbardziej wpływowych organizacji politycznych – i to niezależnie, która opcja akurat rządzi. Z uwagi na skrajnie akomodacyjną wobec potrzeb niemieckich koncernów postępowanie Berlina, nie były rzadkością oskarżenia, że Niemcy to w istocie „Bundesrepublik GmbH”.
Biorąc to pod uwagę, również i w innych państwach UE pojawiały się zarzuty, że UE (pod przemożnym wpływem Niemiec) i jej pomysły, takie jak niesławny „Zielony Ład”, służą w istocie realizacji interesów niemieckich koncernów. I ma im zapewnić rynek zbytu w UE, kosztem przemysłu innych państw.
W tym kontekście zarzuty – i to fundamentalnej natury – ze strony właśnie archetypicznego niemieckiego koncernu, a kierowane wobec nieżyciowej, ideologicznie motywowanej polityki „ekologicznej” UE są albo ironią – albo też dowodem, jak bardzo owa polityka oderwała się od rzeczywistości.
Odrębnym pytaniem pozostaje to, czy prezes Mercedesa chciałby zniesienia ciężarów dla wszystkich w Europie? Czy tylko wprowadzić ulgi czy wyjątki dla „wiodących producentów” czy innej specjalnej kategorii, w której naturalnie sam się znajdzie…?