Mega-afera w państwowym gigancie paliwowym, miliardy strat, policja w biurach firmy

Szeroko zakrojona afera korupcyjna właśnie wstrząsa Boliwią. Jej przedmiotem i epicentrum jest firma Yacimientos Petrolíferos Fiscales Bolivianos (YPFB) – państwowy gigant petrochemiczny i do niedawna w praktyce monopolista w dziedzinie dostaw paliwa dla całego kraju i jego ekonomii. Boliwijska policja dokonała w tym tygodniu serii nalotów i przeszukań biur firmy w ramach śledztwa, które ma odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób absolutnie krytyczny dla boliwijskiej gospodarki podmiot stał się nie tylko czarną dziurą dla budżetu, ale też źródłem problemów na skalę narodową.

Praprzyczyną całej sprawy jest sytuacja Boliwii w dziedzinie zaopatrzenia w paliwa. A ściślej – kryzysu w tej kwestii, który sprawił, że kraj ten, niegdyś nieźle radzący sobie w dziedzinie wydobycia naftowego, wydobywa obecnie mniej niż połowę tego wolumenu, który był w stanie pozyskać z rodzimych złóż jeszcze w XX wieku. W efekcie Boliwia paliwa musi importować – czyni tak w odniesieniu do 56% benzyny i aż 90% oleju napędowego. To jednak kładzie się ciężkim brzemieniem na finansach kraju, szczególnie biorąc pod uwagę ostre niedobory dewiz, zwłaszcza dolara.

Utoczyć krajowego paliwa

Paliwa są jednak niezbędne dla gospodarki, jak i do prywatnego użytku mieszkańców – zwłaszcza w kraju takim jak Boliwia, w którym z uwagi na wysokogórski krajobraz spora część ludności żyje w rozproszeniu, zaś sieć komunikacyjna jest bardzo słabo rozwinięta. Stąd też, pomimo cen, YPFB cały czas je sprowadzał i oferował na rynku. Aby ceny importowanych paliw były choć marginalnie do udźwignięcia dla krajowych konsumentów, a także aby trzymać w ryzach inflację, państwo przez ostatnie dekady dotowało je. Ogromnym kosztem – sięgającym od 4 do nawet 8% PKB.

Niestety, znacząca część tego wysiłku finansowego mogła pójść na marne. Jak się bowiem okazało, najwyższe kierownictwo YPFB uczyniło sobie źródło sutych zarobków z nielegalnego przekierowywania dotowanego z budżetu paliwa na rynki krajów sąsiednich, Argentyny czy Chile. Zarząd krajowego monopolisty po prostu te paliwa kradł – i sprzedawał z ogromnym dla siebie zyskiem na czarnym rynku (gdzie z uwagi na znacznie niższą niż rynkowa cenę cieszyły się wielkim wzięciem). Ocenia się, że w ten sposób ten już i tak nękany chronicznym kryzysem kraj tracił około 1 miliarda dolarów rocznie.

Skądinąd sam szmugiel i przemyt stanowią w Boliwii działalność masową, nie tylko w dziedzinie paliw.

Przekleństwo państwowych molochów

Cała afera jest w istocie bardzo typowa tak dla firmy – państwowego monopolisty naftowego – jak i sposobu zarzadzania nim. Przez niemal dwie dekady, w toku rządów lewicowo-populistycznych prezydentów Evo Moralesa i Luisa Acre oraz ich partii, Ruchu na rzecz Socjalizmu, YPFB stał się „dojną krową” dla osób z kręgów zbliżonych do władzy. Firma cierpiała w wyniku nieudolnego zarządzania, rabunkowego stylu wydobycia, braku inwestycji oraz rozpaczliwych niedoborów dolarów – do tego stopnia, że eksperymentowała nawet z płatnościami kryptowalutowymi za paliwa.

Dla nowo wybranego prezydenta Boliwii Rodrigo Paza sytuacja ta stanowi zarówno ogromny problem, jak i szansę. Problem, ponieważ masowa skala kradzieży – ocenia się, że nawet 30% wolumenu paliw importowanego do Boliwii, i dotowanego przez państwo, mogło być rozkradane przez menedżerów YPFB, współpracujących ze skorumpowanymi urzędnikami oraz sieciami przemytników – stanowi realne zagrożenie dla gospodarki kraju. Szansę, ponieważ ma on okazję do zdecydowanej czystki w kierownictwie firmy oraz administracji państwowej.

Policyjne naloty najpewniej stanowią pierwszy krok w tym kierunku.