Mark Spitznagel – indeksy na Wall Street spadną o 80%. Tragiczna prognoza giganta z Universa?

Mark Spitznagel, założyciel i główny strateg Universa Investments. Ma za sobą spektakularne sukcesy w momentach, gdy inni tonęli. Jego ostrzeżenia zazwyczaj mają solidne podstawy. W 2020 roku, kiedy pandemia sparaliżowała gospodarki i giełdy na całym świecie, jego fundusz zanotował wynik +4144% w kwartał, stając się jednym z największych zwycięzców paniki na giełdzie.

Dziś Spitznagel znów uderza w alarmowy dzwon. Uważa, że obecne spadki i wahania na Wall Street to jedynie „pułapka”. Swego rodzaju preludium do czegoś znacznie gorszego. Jego prognoza? Załamanie rzędu 80%, gdy obecna bańka w końcu pęknie. W kwietniu Spitznagel pisał, że „To nie jest Armagedon. Ten czas dopiero nadejdzie, kiedy bańka pęknie”… Miał rację, bo od tego czasu bańka wzrosła jeszcze bardziej, a wyceny z dnia na dzień rosną.

Dlaczego tak pesymistyczna wizja?

Zwyczajnie według Spitznagela rynek jest dziś niebezpiecznie rozgrzany. Wysokie wyceny wielu spółek, euforia wśród inwestorów detalicznych, ogromne napływy kapitału do wąskiej grupy „modnych” akcji – wszystko to przypomina mu inne okresy, które kończyły się gwałtowną korektą.

Do tego dochodzą napięcia handlowe między USA a resztą świata, które w ostatnich miesiącach podsycają zmienność, oraz globalne ryzyko geopolityczne. Spitznagel nie twierdzi, że krach jest kwestią dni czy tygodni … Raczej wskazuje, że obecne warunki tworzą grunt pod katastrofę, gdy tylko pojawi się zapalnik. Jak dotąd, ten jeszcze nie nadszedł.

Lekcja z przeszłości

Kiedy w 2008 roku pękła bańka na rynku kredytów hipotecznych, większość inwestorów była kompletnie nieprzygotowana. Podobnie w 2000 roku, gdy dotcomy nagle straciły większość swojej wartości. Spitznagel zbudował swoją reputację właśnie na tym, że potrafi wyczuć te momenty, kiedy rynek jest „zbyt pewny siebie”. Dobrze wyczuł w kwietniu, że spadki były pułapką, a na krach jest za wcześnie, o czym pisaliśmy.

Jego strategia to tzw. ochrona przed „czarnymi łabędziami”. W skrócie polega na tym, by w czasach spokoju mieć w portfelu zabezpieczenia, które w momentach paniki potrafią wygenerować astronomiczne zwroty. Mowa głównie o opcjach 'out the money’. W 2020 roku fundusz dobitnie pokazał, że taka metoda działa. Rok 2024 i 2025 są dla funduszu także udane przez dwie duże paniki, z sierpnia 2024 i kwietnia 2025.

Złoto, czyli stara, ale skuteczna tarcza

W takich momentach głos zabierają także inni doświadczeni gracze. Ray Dalio, założyciel Bridgewater Associates jednego z największych funduszy hedgingowych na świecie od lat powtarza, że inwestorzy powinni posiadać w portfelu przynajmniej 10–15% złota. Nie jako spekulację, ale jako element strategicznej dywersyfikacji.

Złoto ma jedną cechę, która czyni je wyjątkowym: nie można go „dodrukować”. Nie jest związane z żadną gospodarką ani walutą, co sprawia, że w momentach kryzysu staje się uniwersalnym środkiem przechowywania wartości. Kiedy banki centralne zalewają rynki płynnością, a inwestorzy tracą zaufanie do papierowych aktywów, cena złota zwykle rośnie.

Ostatni rok jest tego świetnym przykładem – notowania kruszcu poszły w górę o ponad 35%. Dla kogoś, kto miał złoto w portfelu, był to skuteczny sposób na zredukowanie strat z innych segmentów rynku.

Pytanie, które dziś zadaje sobie wielu inwestorów, brzmi: czy działać już teraz, czy czekać na pierwsze oznaki spadków? Zwykle, kiedy zaczyna się panika, jest już za późno, by sprzedać w dobrych cenach. Spitznagel może się mylić jak każdy. Ale niezależnie od tego, czy 80% krach nadejdzie, jego obserwacje są istotne.