Legenda Wall Street: 'Rynek właśnie łapie ostatnich oddech przed 80% krachem’. Co czeka giełdy?

Na Wall Street są ludzie, którzy zarabiają na hossie. Są też tacy, którzy zarabiają wtedy, gdy wszystko się wali. Właśnie Mark Spitznagel od lat należy do tej drugiej, znacznie węższej, wręcz elitarnej i z pewnością kontrowersyjnej kategorii. To nie zwykły, kolejny komentator rynkowy, jakich masa.

To praktyk i weteran, który zbudował skuteczną filozofię na założeniu, że rynki prędzej czy później zawsze wymykają się spod kontroli… I spadają w panice. Spitznagel na spekulacji zarobił fortunę, a środki w zarządzanym przez niego funduszu Universa wynoszą już ponad 15 miliardów dolarów.

Nieuchronny krach?

I właśnie dlatego jego ostatnie wypowiedzi wywołały tak wyraźne poruszenie wśród zarządzających. Spitznagel otwarcie mówi o scenariuszu, który brzmi jak finansowy horror. Najpierw czeka nas jeszcze jedna fala euforii, możliwy nawet około dwudziestoprocentowy skok szerokiego rynku, a potem… krach rzędu 80%. Nie korekta. Nie bessa. Tąpnięcie, które czyści portfele z iluzji bezpieczeństwa.

Paradoks tej prognozy polega na tym, że wcale nie stoi w sprzeczności z bieżącym nastrojem. Rynek żyje dziś jednocześnie dwoma emocjami: strachem przed tym, co nadejdzie… Oraz nakazującą śledzić trend chciwością napędzaną wizją kolejnej, spektakularnej fali wzrostów. Spitznagel twierdzi, że jesteśmy raczej w środku tego nadmuchanego rajdu niż u jego schyłku… Ale spadki są coraz bliżej. Niebawem muzyka ucichnie?

Iluzja stabilności i opóźniony rachunek

Z perspektywy makroekonomicznej jego analiza jest chłodna, wręcz bezwzględna. Gospodarka jego wciąż porusza się na finansowym pokłosiu ultra-luźnej polityki pieniężnej. Pieniądz był łatwy, tani i hojny zbyt długo. Skutki pandemii zostały rozłożone w czasie dzięki potężnym programom wsparcia, zerowym stopom i drukarkom pracującym na najwyższych obrotach.

Problem w tym, że rachunki w ekonomii lubią wracać z opóźnieniem. I to z odsetkami. Spitznagel od dawna powtarza, że system finansowy dramatycznie źle radzi sobie z wyceną ryzyka skrajnego. Inwestorzy potrafią modelować wszystko: marże, wzrost zysków, dynamikę sprzedaży, cykle surowcowe. Ale gospodarka rozpędzona długiem nie może rosnąć w nieskończoność. Podobnie wyceny aktywów stały się absurdalne i niemożliwe do utrzymania.

Universa, czyli zarabianie na katastrofach

Nie są to wszystko słowa publicysty, który nigdy nie postawił pieniędzy na stół. Fundusz Universa Investments, którym od lat kieruje Spitznagel, działa dokładnie tam, gdzie wielu nawet nie zagląda. Mianowicie w tzw. ogonie rozkładów statystycznych. Opcje, instrumenty kredytowe, zabezpieczenia na wypadek załamań płynności. Strategia, która przez długie okresy wygląda jak kosztowna polisa ubezpieczeniowa, aż nagle (właśnie w momencie paniki) eksploduje wynikami.

Podczas pierwszych tygodni pandemii Universa osiągnęła zwrot, o którym większość zarządzających nie odważy się nawet żartować. Tego typu wyniki budują reputację skuteczniej niż dziesięć lat spokojnych, „średnich” stóp zwrotu. Rynek wsłuchuje się w słowa Spitznagela nawet wtedy, gdy jego wizje brzmią skrajnie. Wyjadacz nieraz zbił już fortunę w momentach, w których inni desperacko liczyli straty.

Alarm (nie) jednego proroka?

Nie tylko Spitznagel widzi krach. Również znany w kuluarach rynków Josh Brown, który zwykle stąpa twardo po ziemi, dorzuca do tej układanki wątek sztucznej inteligencji. Jego zdaniem nie każda bańka inwestycyjna musi kończyć się krachem stulecia. Czasem wystarcza długa, wyniszczająca bessa, która powoli studzi emocje i wyciska z rynku nadmiar kapitału. Jednak pytanie 'kiedy?’ pozostaje otwarte.

Za trzy lata? Za pięć? A może szybciej, niż wielu się spodziewa. I tu pojawia się klasyczny dylemat inwestora: ile jeszcze potencjalnych zysków oddajemy, chowając się za wcześnie w defensywie? A ile ryzykujemy, ignorując sygnały ostrzegawcze? Historia uczy nas, że żadna euforia nie kończy się spokojnie. Rachunek za nią bardzo rzadko bywa niski.