Jim Chanos: 'Jest jak w 1999 roku. Mamy nowy Enron’. Krach nadchodzi?

W 2001 roku Jim Chanos jako jeden z nielicznych miał odwagę powiedzieć głośno, że Enron to bańka zbudowana na iluzji. Dziś, ponad dwie dekady później, ten sam człowiek znowu ostrzega: „To może być nasze Enron moment.” Różnica polega na tym, że tym razem nie chodzi o energetycznego giganta z Houston, lecz o pozornie nudną firmę z branży motoryzacyjnej. Mowa o First Brands Group, której bankructwo właśnie potrząsnęło Wall Street.

Jefferies mówi o „oszustwie”

W centrum burzy znalazł się Jefferies, średniej wielkości, ale ambitny bank inwestycyjny, który od lat próbuje konkurować z gigantami pokroju JPMorgana czy Goldmana. Jego dyrektor generalny, Rich Handler, wyznał inwestorom, że bank został „oszukany” w całej historii z First Brands.
Słowo „defraudacja” nie pada na Wall Street często. Handler użył go jednak z rozbrajającą szczerością, gdy musiał tłumaczyć się z ekspozycji banku na upadłą spółkę.

W liście do akcjonariuszy bank przyznał, że jego zaangażowanie w długi First Brands jest dużo niższe, niż wcześniej zakładano — około 45 milionów dolarów zamiast 715 milionów. Mimo to akcje Jefferiesa poleciały w dół o ponad 20%, a rynek zapachniał paniką.

Handler próbował tonować nastroje, mówiąc, że sytuacja nie przypomina „kanarka w kopalni”, zapowiadającego nadchodzącą katastrofę. Ale wielu weteranów rynku słyszało w jego słowach coś znajomego — ton defensywy, który już raz poprzedzał upadek zaufania w 2007 roku.

Branża szuka winnych

Jak zwykle w takich sytuacjach, trwa już rytualna gra w „to nie my”. Handler twierdzi, że bank nie miał pojęcia o fałszerstwach, że poznał ich skalę „w tym samym momencie, co opinia publiczna”.
Winę zrzuca pośrednio na samego dłużnika — First Brands — ale też na coraz bardziej nieprzejrzysty świat finansowania pozabankowego.

To właśnie konflikt między bankami a funduszami private credit staje się dziś jednym z najciekawszych frontów w globalnych finansach. Jedni oskarżają drugich o luzowanie standardów, o zbytnią wiarę w modele, w ratingi, w to, że rynek „zawsze wie lepiej”. Brzmi znajomo? Bo podobna piosenka do tej, którą Wall Street nuciła tuż przed pęknięciem bańki subprime.

Miliardy, które wyparowały

W przypadku First Brands trudno mówić o drobnym błędzie księgowym. Z kont zniknęło ponad 2 miliardy dolarów, a zadłużenie firmy przekracza 10 miliardów.

W tle trwają śledztwa Departamentu Sprawiedliwości, podejrzane operacje finansowe prowadzone przez spółki-córki, a także stare jak świat sztuczki z off-balance-sheet financing — czyli dokładnie te mechanizmy, które przed laty pogrążyły Enron.

Założyciel firmy, Patrick James, już ustąpił ze stanowiska, a stery przejął specjalista od restrukturyzacji Charles Moore. Jego zadanie jest brutalnie proste: uratować, co się da, sprzedać resztki aktywów i spróbować ocalić jakikolwiek zwrot dla wierzycieli.

Chanos: historia lubi się powtarzać

Jim Chanos, który zarobił fortunę, obstawiając upadek Enronu, patrzy na sprawę z niepokojem.
W rozmowie z Financial Times powiedział, że „agresywne wykorzystanie finansowania pozabilansowego” w przypadku First Brands to dokładnie ta sama choroba, która kiedyś zabiła Enron.

Dodał, że prywatny kredyt — czyli cały ten równoległy świat finansowania spoza banków — stał się nową, niebezpieczną warstwą systemu. „Jeszcze zobaczymy więcej takich przypadków” – ostrzegł. „To dopiero początek, kiedy cykl zaczyna się odwracać.”

Chanos ma tę rzadką umiejętność wyczuwania smrodu w powietrzu, zanim ktokolwiek inny zauważy dym. I choć jego styl bywa apokaliptyczny, historia pokazała, że lepiej go słuchać, niż wyśmiewać. Szef JPMorgana, Jamie Dimon, dorzucił swoje trzy grosze, mówiąc: „Kiedy widzisz jednego karalucha, wiedz, że gdzieś są kolejne.”

To stara, brutalnie trafna metafora z Wall Street. Dimon miał na myśli, że jeśli jedna duża firma potrafiła przez lata ukrywać długi i oszukiwać partnerów, to pewnie nie jest jedyna. Jego słowa przypominają ton z 2007 roku, kiedy nikt jeszcze nie wiedział, że zaledwie kilka miesięcy dzieli świat od największego kryzysu finansowego w historii nowożytnej.

Złudne poczucie bezpieczeństwa

Handler zapewnia, że nie widzi w tym wszystkim systemowego zagrożenia. „Gospodarka ma się dobrze”, mówi, „to nie wygląda jak 2007”. Może ma rację. Może rzeczywiście gospodarka USA stoi na solidniejszych fundamentach niż wtedy. Ale w historii rynków najgroźniejsze momenty przychodziły zawsze wtedy, gdy większość inwestorów była przekonana, że „tym razem jest inaczej”.

A jeśli coś pokazał Enron — i wiele upadków po nim — to to, że właśnie w takich chwilach system lubi przypomnieć, jak krucha jest wiara w liczby. W 2001 roku nikt nie przypuszczał, że kilka miesięcy później imperium się zawali. Dziś podobne pytania wracają — tylko firmy i technologia są inne.