Giełda runie tuż po Wszystkich Świętych? 'Drugi zły znak dla Wall Street’

Dokładnie w dniu 30 października na giełdowych radarach zapaliło się czerwone światełko — wskaźnik znany jako Hindenburg Omen dał o sobie znać. Po niespełna 2 tygodniach, bo wcześniej zapalił się mniej więcej w połowie października. Nie, to nie jest codzienność. To bardzo rzadki, owiany złą sławą sygnał i pojawia się wtedy, gdy coś w wewnętrznej strukturze rynku zaczyna zgrzytać.

Indeksy wciąż świecą na zielono, ale głębiej w tabelach widać duże przetasowania. Spółki AI triumfują, ale setki firm, mających ekspozycję na przeciętnego konsumenta traci w tym roku ok. 20%, lub więcej, balansując na granicy bessy. Na papierze wszystko wygląda dobrze.

Indeks S&P 500 wciąż utrzymuje się powyżej swojej 50-dniowej średniej kroczącej. Ale to tylko pozorna harmonia. W tym samym czasie na nowojorskiej giełdzie aż 476 spółek ustanowiło nowe roczne maksima, a 170 zanotowało roczne dołki. Taki rozkład, gdy jednocześnie rośnie i spada zbyt wiele akcji, bywa znakiem głębokiego rozdźwięku. Kilka gigantów z sektora technologicznego ciągnie indeksy w górę, podczas gdy reszta rynku ledwo zipie. Gdy spojrzeć na premię względem 200-dniowej średniej, wynosi ona niemal 15% co historycznie nie zwiastowało niczego pozytywnego dla akcji.

Sygnał wyszedł. Co dalej?

Hindenburg Omen jest zasługą stworzonego przez analityka Jamesa R. Miekkę modelu, który próbował uchwycić moment, w którym rynkowy optymizm zaczyna być podszyty niepokojem. Nazwa nie jest przypadkowa. To nawiązuje do katastrofy słynnego, niemieckiego sterowca Hindenburg z 1937 roku — symbolu nagłego i spektakularnego upadku po okresie euforii. Jeśli do stycznia 2026 indeks S&P 500 nie spadnie o więcej, niż 7%, Hindenburg Omen okaże się nietrafiony’… Ale mamy czas.

Sygnał pojawia się tylko wtedy, gdy spełnione są trzy warunki: indeks pozostaje powyżej swojej średniej, na rynku jednocześnie pojawia się co najmniej 2,8% nowych szczytów i dołków, a tzw. McClellan Oscillator – mierzący równowagę między rosnącymi i spadającymi spółkami – przechyla się w stronę negatywnych wartości. To właśnie to ostatnie sugeruje, że siła zwyżek słabnie, a presja spadkowa rośnie.

To jasne, że pojedynczy sygnał Hindenburga nie jest przepowiednią w stylu Nostradamusa. Zaledwie w jednej piątej przypadków rynek faktycznie przechodził później w głębszą korektę. Ale gdy takich sygnałów pojawia się kilka w krótkim czasie. Wtedy statystyka zaczyna robić się niepokojąca. W przeszłości seria omenów w okresie 30 dni często poprzedzała fazy wyraźnej słabości indeksów, z przeciekającym optymizmem inwestorów i wyhamowaniem apetytu na ryzyko. To ma miejsce obecnie.

Średnio, jak pokazują dane historyczne, po jednym takim ostrzeżeniu S&P 500 tracił około 0,4% po tygodniu, 4% po trzech tygodniach, a nawet ponad 6% w horyzoncie półrocznym. Ale znów to tylko średnia. Zdarzały się też przypadki, że po podobnych 'omenach’ indeksy jeszcze przez tygodnie rosły. Tak było na przykład w pierwszych miesiącach 2020 roku czy jesienią 2024. Ale słabość jest tym razem widoczna, także w reakcji na wyniki spółek. Dziwne sygnały z rynku potwierdzili też najbardziej prominentni traderzy z Goldman Sachs.

Źródło: Goldman Sachs