Boeing pozbył się całego działu. Tego najbardziej bezproduktywnego, a przy tym szkodliwego – czyli Działu ds. Różnorodności. Dział ten, który najłatwiej porównać do swoistego komisariatu politycznego w firmie, długofalowo przyniósł koncernowi trudne do oszacowania szkody.
Trzeba przyznać, że Boeing stara się wyjść na prostą. Mimo najgłębszego kryzysu w historii firmy, ciągnących się miesiącami problemów z jakością, a ostatnio także strajku związków zawodowych.
Urzędujący raptem od sierpnia nowy prezes, Kelly Ortberg, podejmuje wszelakie możliwe i niemożliwe działania, żeby ożywić starego producenta lotniczego. I właśnie wykonał być może najbardziej donośny krok w tym kierunku.
Do tej operacji użył co prawda raczej topora niż skalpela, ale być może właśnie tego trzeba było…?
Ad rem – Boeing właśnie zlikwidował swój „Dział ds. Różnorodności”, określany też akronimem DEI (od Diversity, Equity, Inclusion). Cały. Jego pracownicy mogą najpewniej spodziewać się zwolnienia. Nie można bowiem powiedzieć, żeby Boeing sobie bez nich nie poradził.
A nawet wprost przeciwnie – zaryzykować można stwierdzenie, że mocno na tym zyska. Dział ten bowiem był esencjonalnie, bezproduktywną komórką biurokratyczną, której działalność wyłącznie pogarszała jakość produktów i wewnętrzne stosunki w firmie.
Sara Liang Bowen, wiceprezes Boeinga i dyrektor działu DEI, już odeszła z firmy. W pożegnalnym poście rozwodziła się nad tym, ile jej podwładnym udało się osiągnąć. Jeśli jednak faktycznie udało im się cokolwiek osiągnąć – to bilans ten jest wyłącznie negatywny. A nawet, w sensie dosłownym, śmiertelny.
Właśnie DEI bowiem, wespół z tępą pogonią za utrzymaniem kursu akcji oraz odsunięciem od rządów w firmie inżynierów na rzecz księgowych i absolwentów MBA,, powszechnie uważa się za jedną z głównych przyczyn głośnych katastrof samolotów Boeinga. W których zginęły setki ludzi.
Idee DEI, odsączając je od całego pustosłowia, sprowadza się bowiem do wprowadzenia agresywnego upolitycznienia i radykalnie lewicujących haseł do praktyki działalności firmy. W ich ramach dochodzi do rażącego uprzywilejowania faworyzowanych „mniejszości” – zwł. czarnoskórych czy LGBT.
Co za tym idzie, wszyscy nienależący do owych faworyzowanych „mniejszości” – w tym zwłaszcza osób białych i pochodzenia europejskiego – cierpią szykany. Szykany spotykały także wszystkich, których poglądy polityczne różniły się od „jedynie słusznego” kanonu lewicujących idei, które tworzyły filozoficzny fundament DEI.
W efekcie pracowników przestawano oceniać pod względem ich kompetencji, osiągnięć, doświadczenia czy wyników, a zaczynano na podstawie koloru skóry, orientacji seksualnej czy „aktywizmu” politycznego. A to wpłynęło wręcz rujnująco na jakość produktów.
W przypadku tak krytycznych produktów jak samoloty – nie sposób było ukryć niedostatków jakości. To znaczy – i tak tego próbowano. Próby te skończyły się jednak spadającymi samolotami i odpadającymi częściami.
A w ślad za tym przyszły głośne tragedie, pozwy zbiorowe, postępowania prokuratorskie, przesłuchania na Kapitolu, ruina reputacji, utrata zamówień etc. Słowem – scenariusz rodem ze złego snu.