Howard Marks, współzałożyciel i współprzewodniczący Oaktree Capital Management, należy do grupy najbardziej wpływowych i szanowanych inwestorów na świecie. Zarządza on aktywami o wartości przekraczającej 200 miliardów dolarów, a jego poglądy i prognozy regularnie trafiają na pierwsze strony branżowych mediów. Wielu analityków przypisuje mu niemal proroczą zdolność przewidywania krachów finansowych – Marks słusznie ostrzegał przed bańką internetową w 2000 roku, przewidział Wielką Recesję z 2008 roku i trafnie sygnalizował przegrzanie rynków tuż przed wybuchem pandemii COVID-19 w 2021 roku.
Czym jest bańka według Howarda Marksa?
Jakiś czas temu Marks opublikował swój nowy autorski esej zatytułowany „On Bubble Watch” (pl. „Szukając bańki”), który wzbudził w eterze spore zainteresowanie. Autor nie przepowiada w nim co prawda nadejścia nieuchronnego krachu, lecz sygnalizuje szereg niepokojących symptomów, które mogą wskazywać na potencjalnie zbliżające się turbulencje w światowych finansach.
Jak zauważa Marks w swojej książce „Mastering the Market Cycle” (2018), bańka to przede wszystkim „stan umysłu” inwestorów, a dopiero w dalszej kolejności kwestia twardych wskaźników. Ogromne wzrosty cen aktywów, takie jak te obserwowane podczas bańki dot-com na przełomie lat 90. i 2000., napędzała irracjonalna euforia. Skrajna wiara w to, że „żadna cena nie jest za wysoka” („No price is too high”), zwykle poprzedza gwałtowny spadek cen i brutalne rozliczenie z rzeczywistością. Innym charakterystycznym sygnałem jest pojawienie się opinii, że „tym razem będzie inaczej” – przekonanie, iż rynki znalazły się w nowej erze, w której stare reguły przestają obowiązywać.
Marks podkreśla, że takie myślenie było powszechne w okresie narastania bańki internetowej. Rozgrzany entuzjazm wokół spółek technologicznych – na czele z Cisco, która w pewnym momencie urosła 20-krotnie, by następnie stracić aż 88% swojej wartości – pokazał, jak niebezpieczne są nastroje odrywające wyceny od realnych fundamentów.
Czy na rynku mamy już do czynienia z nieracjonalną euforią?
Mimo skojarzeń z poprzednimi okresami przesadnego optymizmu Marks zwraca uwagę, że dziś nie znajdujemy się jeszcze w fazie całkowitej euforii. Inwestorzy, choć coraz bardziej skłonni do płacenia wysokich cen za popularne spółki, wciąż patrzą na fundamenty i nie ignorują zupełnie ryzyka. Nie słychać też powszechnego wówczas hasła pod tytułem: „tym razem będzie inaczej”, które często zwiastuje najgorsze.
Jednocześnie widocznych jest już kilka niepokojących sygnałów. Jednym z nich jest wzrost wagi prognoz przyszłych zysków w wycenie spółek, zwłaszcza tych największych i najpopularniejszych. Zbyt optymistyczne założenia mogą prowadzić do sytuacji, w której obecne ceny uwzględniają już wiele lat dynamicznych wzrostów, a wszelka korekta tych oczekiwań wywołuje gwałtowną reakcję rynku.
Nadmierna koncentracja kapitału to poważny problem
Szczególne zaniepokojenie Howarda Marksa budzi fakt, że rynek amerykański stanowi obecnie aż 70% wartości światowych indeksów, a tzw. „Magnificent 7” – czyli siedem gigantycznych spółek technologicznych – odpowiada już za 39% rynku w USA. Tak duża koncentracja kapitału w wąskiej grupie firm, choć bywa uzasadniana ich ogromną skalą i innowacyjnością, może okazać się podatna na wstrząsy. Niewielka korekta czy choćby pogorszenie nastrojów wokół kluczowego lidera „Wspaniałej Siódemki” może wywołać efekt domina, rozlewający się na całą globalną gospodarkę.
Marks wspomina w swoim eseju, że podobne zjawisko obserwowano już w przeszłości – choćby w 2000 roku, gdy lista najbardziej „przegrzanych” spółek technologicznych do dziś przetrwała tylko częściowo. Inwestorzy, którzy kupowali akcje w oparciu o hurraoptymizm, doświadczyli później drastycznego spadku wartości portfela.
Możliwe są dwa scenariusze, żaden optymistyczny
Zdaniem Marksa istnieją dwa zasadnicze scenariusze na najbliższe lata. Pierwszy to gwałtowna korekta, która „wyrówna” zaburzone wyceny i przywróci rynki do bardziej racjonalnych fundamentów. Taki spadek, choć bolesny dla inwestorów, stanowiłby koniec pewnego cyklu i pozwolił na nowo zdefiniować realną wartość aktywów.
Drugim – i być może dłużej odczuwalnym – ryzykiem jest utrzymywanie się wysokich wycen w sytuacji, gdy rzeczywiste wyniki spółek nie będą w stanie za nimi nadążyć. Wówczas rynki mogłyby wpaść w wieloletnią stagnację lub okres bardzo ograniczonych stóp zwrotu, rzędu zaledwie 3–4% rocznie. Taki scenariusz byłby frustrujący dla wszystkich, którzy przywykli do dynamicznych wzrostów, ale z drugiej strony pozwoliłby uniknąć „terapii wstrząsowej”.
Lekcje na przyszłość
Wnioski płynące z analizy Howarda Marksa można sprowadzić do kilku kluczowych rad dla inwestorów. Przede wszystkim konieczna jest czujność – okresy nadmiernego optymizmu z reguły kończą się bolesnymi korektami, a historia rynków finansowych obfituje w przykłady takich cykli. Po drugie, warto zwracać uwagę na fundamenty spółek i rzeczywiste perspektywy ich wzrostu, unikając zbyt „fantastycznych” projekcji przyszłych przychodów czy dominacji na rynkach.
Po trzecie, niebezpieczna bywa koncentracja kapitału w niewielkiej grupie firm. Nawet najbardziej innowacyjne przedsiębiorstwa mogą w pewnym momencie doznać zadyszki, co w konsekwencji przeniesie się na cały rynek. Wreszcie – nie można zapominać o różnorodności i zdywersyfikowanym podejściu do inwestowania. Wielu doświadczonych uczestników rynku przypomina, że lokowanie wszystkich środków w jednym segmencie bywa receptą na katastrofę.
Howard Marks, mimo iż nie ogłasza jeszcze nowej „bańki”, wysyła czytelne ostrzeżenie: rynki finansowe mogą wchodzić w okres przesilenia, a optymizm, jaki obserwowaliśmy przez ostatnie lata, może w pewnym momencie natrafić na realne ograniczenia. Czas pokaże, czy te słowa okażą się równie prorocze, co jego wcześniejsze prognozy. Jednak już teraz wielu inwestorów powinno zadać sobie pytanie, na ile ich portfel jest odporny na ewentualne zawirowania – oraz czy obecne ceny akcji rzeczywiście odzwierciedlają wartość, czy jedynie złudną nadzieję na „inny” scenariusz niż wszystkie dotychczasowe.